pisownia oryginalna
Rok wcześniej
Saamptaah - trzynasty tydzień suszy
Jeśli czytasz te słowa, wiedz, że Ci, o których snuję tę pieśń, są już daleko, poza tym planem. Nie ma tu również mnie – zostały tylko słowa, które zapisuję na cześć tancerki nad przepaścią, której imię niech będzie błogosławione. Wszystko, czym byłem, zmieniło się w proch. Poszedłem dalej.
Nocą Arat wydawał mi się nawet piękny, ale do teraz nie jestem pewien, czy nie była to kwestia samego zmierzchu. Step rozciągał się daleko, aż za horyzont. Płaskiego krajobrazu nie mąciło ani jedne drzewo, co w pewien sposób przypominało mi o domu. Na pustyni też widać każdą gwiazdę. Można się gapić i gapić, całymi godzinami, są wszędzie, gdzie tylko nie przekręcisz głowy. Paliłem powoli tytoń, wcale nie spieszyło mi się do wymarszu. Kiedy myślę o tamtym niebie, przypomina mi się, jak byłem dzieckiem. Matka mówiła mi, że przestrzeń nad moją głową to tak naprawdę rozciągnięty przez Samayę materiał, którym owinęła nasz świat. To, co bierzemy za gwiazdy, to w istocie dziury, przez które przepływa jej światło. Powiedziałem jej to, kiedy do mnie dołączyła. Łagodnie wyjęła fajkę z dłoni, żeby samej zaciągnąć się mocno, a potem zganiła mnie ze śmiechem, że co to ja za bzdury opowiadam, nie jestem już przecież młokosem. Że też pamiętasz takie rzeczy – tak się ze mnie nabijała. Chwilę postaliśmy jeszcze w milczeniu. Zimno było, choć u nas noce też bywają chłodne, to nie przyzwyczaiłem się nigdy do takiej pogody. Myślę sobie teraz, że chciałbym pamiętać, jak wtedy wyglądała. Czas, niech będzie mu chwała, zatarł wszystko. W pamięci ostał się tylko błysk jej miecza przypiętego do wspaniałego pasa. Nie nosiła pancerza. Ja też nie, ani nikt z naszych okolic. Najpierw, gdy nas pytali, dlaczego, zbywaliśmy wszystkich, mówiąc, że to dla nas zbytek, że niepotrzebna histeria. Nasze umiejętności przewyższają wszystkie kajskie ostrza. Ale męczyły nas kłamstwa, nie umiemy głosić nieprawdy. W końcu ktoś pękł, my albo wyspiarze – i podczas posiłku przyznaliśmy, że chronić się w taki sposób byłoby dla nas niestosowne, bo to nie palce człowieka, a ręka bogini trzyma miecz. Jeśli przewidziała dla nas przejście, nie uratuje nas nic. Poza tym, jaki to przecież ratunek, wejść w czułe objęcia matki? Nie rozumieli, zwłaszcza Aratczycy, ci, którzy czczą swoje kruche, drogocenne życia. Czemu myślałem o tym wtedy? Widocznie ta, której imię wychwalam, chciała mnie przygotować.
Dopaliliśmy fajkę. Wyrzuciliśmy niedopałek, niech odżywi spękaną, stepową ziemię. Teraz czekał nas marsz. Nie było jak już porozmawiać. Wyszła na przód kolumny, tak, że bitą godzinę widziałem tylko jej plecy – jak zawsze, odkąd tylko byłem w stanie pamiętać. Co jakiś czas odwracała się. Mimo wszystko, chciała wiedzieć, że jestem blisko.
Na stepie rzadko zdarzają się rzeki, a jednak, kajowie mieli jakieś strzępki rozsądku, wybierając dolinę jednej na obozowisko. Wielu ich było - obóz ciągnął się kilka kilometrów - ale wszystkich nas więcej. Nie znali tej ziemi tak dobrze, jak jej synowie. Noc skutecznie służyła nam za kamuflaż. Pod jej osłoną, na niewielkich tratwach, sprawnie przedostaliśmy się na drugi brzeg. Chroniło go dwudziestu, może trzydziestu wartowników. Spali smacznie, gdy podrzynaliśmy im gardła, nie poczuli więc nic. Plan był taki - poprzecinać liny w większych namiotach, a potem, jak tylko wybuchnie chaos, poprzebijać płótno z ludźmi w środku. Działaliśmy szybko, metodycznie. Zaczęliśmy od tego cynobrowego, przed którym stały ich wielkie proporce z odmalowanymi figurami ogromnych niedźwiedzi. Nie minęła chwila, a już flagi tarzały się w błocie.
Nie umiem pisać o walce, bo jest brudna, gwałtowna, nie nadaje się do przelewania na papier przez skromnego pustynnego szczura w osobie niżej podpisanego. Napiszę może tylko, że Samaya nam sprzyjała. Szybko zrobiła się z tego niezła zawierucha. Nasi biegali dożynać kajską piechotę, która, wybudzona, już pakowała, co się da, na wozy i próbowała uciekać przed siebie, byle dalej. Dali się złapać jak oseski, myślałem, szczęśliwy, co jakiś czas szukając jej wzrokiem. W samym środku cyklonu, tańcząc z mieczem, jak najprawdziwsza bogini, cięła jednego za drugim. Lubiłem to. Czułem się na miejscu. Być w środku oceanu ciał, który rozstępuje się, faluje, oddala, co jakiś czas wyrzuca poza swoją powierzchnię czyjeś doczesne, mierne szczątki. Prana wibrowała dookoła nas, a ja łapałem ją wzrokiem, ale widziałem tylko jej plecy i chyba to właśnie najlepiej pamiętam, jej plecy, a potem bełt, który nagle wykwitł z niej, tak, jakby jej skrzydła wyrosły.
A wygrywaliśmy przecież.
Doskoczyłem do niej. Nic już nie było ważne. Dostałem może w ramię albo przez brzuch, bo na pewno mnie bolało. Nie było jej już, kiedy ją złapałem. Prosto w serce, szybka śmierć. Oniemiałem. Zaczęli krzyczeć, że straciliśmy dowódcę, ale to nie była prawda, a nic mnie tak nie boli, jak kłamstwo – może oni stracili dowódcę, ja straciłem mamę. Przytulałem ją, a krew płynęła z ciała, w którym nie mieszkał już jej duch i to było straszne, jak koszmar, bo nie chciałem, żeby odchodziła. I byłem zły. Przecież, gdyby miała pancerz, wszystko byłoby dobrze. I chciałem wrzeszczeć, rwać sobie włosy z głowy, pomstować na tancerkę nad przepaścią, niech mi wybaczy moją zuchwałość, że przez nią już nigdy nie zapalę z mamą tytoniu. I jeszcze pamiętam, że w uszach mi dzwoniło. Wszędzie czułem zapach prochu, potu, brudu. Tak bardzo prosiłem Samayę, żeby mama wróciła, ale ona już poszła dalej.
I wtedy to zrozumiałem i chcę, żebyś Ty, która czytasz te słowa, też zrozumiała. Życie to śmierć. Śmierć to życie.Ucałowałem ją. Przytuliłem serdecznie. Podziękowałem za całe dobro, którego doświadczyłem, a potem wziąłem jej miecz i ciąłem, mimo, że łzy kapały mi z oczu, a moja atma jeszcze nie zrozumiała tego, co pojął ćitta. Byłem dumny. Nawet, gdybym dołączył do mamy, to byłoby w porządku. Nie ja trzymałem broń, tylko moje bóstwo. Ukochana, dobra tancerka, którą do dziś błagam o wybaczenie.
Szturm zakończył się naszym zwycięstwem, niech Paharam kwitnie przez wieki najprzedniejszymi kwiatami z ogrodów bogów. Chciałbym jeszcze przypomnieć sobie, jak oddawaliśmy ostatni honor jej ciału, ale nie mogę. Za każdym razem, kiedy tu wracam, pamięć staje się zawodna, ile razy bym nie próbował. Pamiętam tylko, że zapytali mnie, czy podłożę ogień jako jej dziecko, odmówiłem.
Wszyscy tutaj byliśmy jej dziećmi, powiedziałem. I to była prawda.
Art: blueberry_kooki na instagramie
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Cud w Sanarvi
FantasíaPrzeznaczenie nigdy nie było łaskawe dla Kaiset Renjarvi. W kraju jasnych elfów, gdzie wszystkie wróżki zostały wytępione przez krzewicieli nowej wiary, nie ma miejsca dla takich jak ona. Przemykając pałacowymi korytarzami Kaiset, stara się upodobni...