19.

2.2K 187 13
                                    

Danielle

Po szybkim prysznicu i przebraniu się w jakieś wygodniejsze rzeczy, zeszłam na dół, gdzie od razu zostałam zasypana masą pytań ze strony Red oraz Jamesa. Westchnęłam ciężko, czując się jak na jakimś przesłuchaniu, po czym zaczęłam im opowiadać, jak to się stało, że nie wróciłam z nimi do domu wczoraj w nocy.

- ... No i odwiózł mnie do domu, przy okazji wszystko tłumacząc, bo serio nic nie pamiętałam. - skończyłam, odkładając pusty po kubie kawek do zlewu. 

- Dziewczyno, wypiłem dużo więcej od ciebie i pamiętam wszystko, a ty byłaś po jednej kolejce i paru mojito, no jak tak można? - zaczął James.

- Mam słabą głowę. - mruknęłam, a on zrobił taką minę, jakby wszystko okazało się jasne.

- Miło z jego strony, że cię tam nie zostawił. - zaczęła Red. - Co nie zmienia faktu, że i tak go nie lubię. - dodała, krzyżując swoje dłonie na piersi. 

- Nie obchodzi mnie kogo lubisz, a kogo mnie, bo musimy zabrać się do pracy. - postanowiłam. Było późno, a wszystko stało w miejscu. Całą trójką wyszliśmy na zewnątrz, a ja kątem oka zauważyłam, że blondyn opuszcza rancho w towarzystwie swojego przyjaciela i skręcają w jedną z kilku ścieżek prowadzących do lasu niedaleko. 

- Ja sprowadzę konie z pastwiska i popracuje z Cassino, James, możesz zobaczyć co u Kacperka oraz Księżnej i Brylanta, a przy okazji ich wyczesać, a Red, ty rób cokolwiek, byleby się nie nudzić. - uśmiechnęłam się zgryźliwie w jej stronę, a ona poczochrała mi włosy, przez co obydwie wybuchłyśmy śmiechem. 

- Do roboty, śmieszki przełóżcie na później. - James wepchnął się pomiędzy nas, po czym zaśmiał się z naszej reakcji. Dźgnęłam go dla zabawy w bok, po czym na serio skończyliśmy żartować i udaliśmy się każdy w swoim kierunku. 

*** 

- O nie, czy wy to widzicie? - zapytał James, gdy sprzątaliśmy boksu w głównej stajni. 

- Tylko jej tu brakowało. - wywróciłam oczami. - Udajcie, że nie istnieje i nie odzywajcie się, będzie prościej. - dodałam, poprawiając włosy. 

- Nie wiem, jak taki rak potrafi jeździć konno. - Red westchnęła ciężko, rozrzucając świeżą warstwę słomy w boksie Hazardu. 

- Ja też. - zgodziłam się z nią, obserwując jak blondynka rozgląda się dookoła, a potem szepcze coś do swojej matki. Obydwie siedziały na wartych fortunę, siwych koniach hanowerskich z owijkami na pęcinach i pięknie rozczesanymi grzywami. Zacisnęłam usta w wąską linię, zdając sobie sprawę, że to wszystko robione jest na pokaz, aby uświadomić nam, że jesteśmy gorsi. Val Grant, matka tej pustej dziewczyny, zeskoczyła na ziemię, po czym bez pytania udała się do domu, gdzie mój tata przesiadywał w biurze, a Ashley podjechała do nas z gracją, wywyższając się nad wszystko inne.

- Ashley Grant, miss buraków 2016, - skomentował James, a ja z Red wybuchłam śmiechem. - Oklaski młodzieży, proszę, proszę. Nie krępujcie się. - dodał

- Ciebie też nie miło widzieć, Wood. - zaczęła, a on odrzucił teatralnie włosy, których tak naprawdę nie miał. 

- Nie wiem, czy to odpowiednie miejsce, dla ciebie miejsce, Ashley. Tu jest zbyt mało miejsca na ciebie i twoje ego. - zaczęłam z poważną miną, a moi przyjaciele się ze mną zgodzili. Dziewczyna prychnęła cicho przez moją uwagę, a potem uśmiechnęła się sztucznie.

- Naprawdę nie wiem, dlaczego twój ojciec nadal jest taki głupi i nie chce nam sprzedać tego rancha, Davies. Przecież wy nie wytrzymacie z takimi dochodami do końca roku. - zaczęła, przez co zacisnęłam dłonie mocniej na rączkach taczki, aby nie wybuchnąć.

- On po prostu chce zapobiec głupocie, jaka szerzy się przez waszą stadninę. Jak wypadła ostatnia wizyta inspektora, hm? - dodałam, przypominając sobie artykuł w gazecie związanej z jeździectwem, w którym to jakaś ważna szycha krytykuje Val Grant, Ashley i sposób, w jaki postępuje się u nich z końmi. 

- A jak miała wypaść? Oczywiście, że dobrze. - oburzyła się

- Słyszałem co innego. - zaczął James. - Ashley pogódź się z tym, że nikt nie lubi waszej rodziny, nawet konie, a ludzie trzymają je u was, bo tutaj zwyczajnie nie ma miejsca. - dodał, uśmiechając się sztucznie w jej stronę. Momentalnie przypomniało mi się, jak fotografowie kolejnej gazety uwiecznili, jak koń mający dość tego, że okłada go palcatem, zrzuca ją na ziemię. 

Potem zauważyłam, jak Val wychodzi z domu, przy okazji trzaskając w drzwiami, a Ashley w końcu odjeżdża. Zaśmiałam się widząc, jak odjeżdżają całe sfrustrowane i złe na cały świat. 

- Boże, widzisz, grzmisz i nie trafiasz. - rzuciła Red. 


stay with me • hemmingsWhere stories live. Discover now