11.

2.5K 192 8
                                    

Danielle

- Przygotujcie wszystko, co potrzebne, dzwonie po Scotta. - postanowiłam, wyjmując telefon z kieszeni starych, spranych jeansów. - No już, na co czekacie! - dodałam, popędzając dwójkę, która stała i patrzyła się na mnie, jak na kosmitę. Odzyskałam trzeźwe myślenie, oni też musieli. Księżna rodziła, a ta dwójka stała sobie i gapiła się na mnie jak gdyby nigdy nic. 

- Red, no rusz się. - James złapał brunetkę za dłoń i oboje zniknęli z mojego pola widzenia, idąc zrobić to, o co prosiłam. Ruszyłam przed siebie w kierunku tylnej stajni i boksu klaczy, trzymając urządzenie przy uchu. Modliłam się w duchu, aby Scott odebrał.

- Cześć Danielle, co się dzieje? - zapytał, gdy przypomniał sobie o istnieniu. Te kilka sygnałów oczekiwania było jak czekanie na wyrok. 

- Księżna rodzi. - oznajmiłam szybo, przeczesując palcami włosy. - Potrzebuje cię, idioto. Poza tym mówiłeś, że mogą wystąpić komplikacje. Nie chce stracić tego źrebaka. - dodałam, przez przypadek znajomego mi tylko z widzenia blondyna. - Przepraszam. - mruknęłam i ruszyłam dalej.

- Co?! Przecież jest za wcześnie! - zaczął, a ja choć go nie widziałam, to wiedziałam, że pewnie wyrywał sobie teraz włosy z głowy. Miał trzydzieści parę lat, a zachowywał się, jakby nie miał nawet dwudziestu. Trochę szalony, ale pozytywnie nastawiony do życia facet, który twierdził, że stateczność to nie jest rzecz dla niego. - Za co mnie przepraszasz? 

- To nie do ciebie. - burknęłam, skręcając we właściwym kierunku. - Rusz się Scott, wiesz, że każda minuta zwłoki nie jest tym, czego potrzebujemy. - dodałam, jednocześnie się rozłączając. 

Pojawiłam się przy boksie w tym samym momencie, co tamta dwójka. Red rzuciła w moim kierunku fiolką wypełnioną uspokajającym olejkiem z szałwii. Kucnęłam na słomie przy łbie klaczy, zaraz po wejściu do środka, po czym nalałam sobie kilka kropel na wewnętrzną stroń dłoni. Wtarłam ją w jej sierść, mając nadzieje, że to jej jakoś pomoże. 

- Trzymaj się, piękna. - poprosiłam, przeczesując nerwowo włosy. 

***

  - Jestem! - Scott pojawił się niczym tornado, przy okazji robiąc niezły rumor dookoła siebie.

- Dłużej się nie dało? - zapytałam z wyrzutem w głosie. Tym razem spóźniał się za długo. Miał to chyba zapisane w genach, ale do cholery, to go kiedyś zgubi. 

- Korki. - wywrócił oczami, przystępując do rutynowego badania. - Zaczynamy? - dodał, patrząc się na mnie.

- Zaczynamy. 

***

- Patrzcie, już wstaje! - był późny wieczór, gdy we czwórkę patrzyliśmy się na Księżną i źrebaka, który jeszcze nie miał imienia. Red rozradowana zwróciła naszą uwagę na małego ogiera, który właśnie próbował swoich sił. Wstał, ale od razu upadł, jego nogi wciąż były za słabe. 

- Macie imię? - zapytał Scott. Pozbierał już swoje graty, więc mógł spokojnie jechać do domu, ale tego nie zrobił. 

- Brylant. - zaproponowałam, choć jego sierść nie przypominała tego klejnotu. Była ciemna, prawie czarna. 

- Księżna i Brylant, podoba mi się. - zaczął James, opierając się o zimną ścianę stajni. 

- Chodźcie, dajmy im już spokój, to był długi wieczór za równo dla nich, jak i dla nas. - zaczął Scott. - Mam nadzieje, że uda mi się wprosić na herbatę, co? 

stay with me • hemmingsWhere stories live. Discover now