52.

1.7K 144 3
                                    

Danielle

Tamtego dnia Matt pojechał załatwić sprawy z dostawcami pasz, Matt wybrał się z kumplami na miasto, Red od rana siedziała w terenie, a James zmuszony został do odwiedzin swojej ciotki i kuzynki na drugim końcu miasta. Byłam sama w domu, ale dłuższe przebywanie pośród ścian mnie znudziło, więc postanowiłam wyjść i zrobić coś pożytecznego. Zbierało się na burze, co nie za bardzo mi przeszkadzało. Obserwowałam wszystkie boksy, zastanawiając się, jakiego konia zabrać ze sobą do współpracy. Kilka z nich zaniedbałam, ale to Cassino ściągnął na siebie największą część mojej uwagi. Postanowiłam wybrać jego, więc zabrałam kantar i lonżę z siodlarni, podchodząc od jego boksu. Zmienił się od czasu swojego przyjazdu. Minimalnie, ale się zmienił. Jego spojrzenie choć troszkę złagodniało, ale to nadal nie był efekt, który chciałam uzyskać. 

Wprowadziłam go na okólnik, odpinając lonżę i zawijając ją sobie wokół dłoni. Uderzyłam końcem o swoje udo, a koń odbiegł. Wtedy rozległ się grzmot, a niebo przeciął biały zygzak w postaci pioruna. Nie zamierzałam zrezygnować, czułam, że burza wisi w powietrzu, ale to tylko mnie zmotywowało. Zaczęłam popędzać karego, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Obserwowałam, jak jego mięśnie napinają się przy najmniejszym ruchu. Widok był przepiękny, a ja nadal podtrzymywałam zdanie, że wyglądał, jakby wyjęto go ze snu. Po kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu takich okrążeniach w końcu zrozumiał, że potrafię być równie uparta, co on. Wewnętrzne ucho skierował w moją stronę, przeżuwając powietrze. 

- No dawaj, dawaj. - popędziłam go, czując w duchu mniejszą ulgę. Pojawił się pierwszy sygnał. To był dobry znak. Poziom jego akceptacji, jeśli chodziło o mnie wzrastał. Wykonał kolejną serie okręgów dookoła mnie, po czym w końcu jego chrapy prawie dotykały ziemi. Na to czekałam cały czas, odkąd do nas trafił. Stanęłam do niego bokiem, zwieszając głowę i zatrzymując nadmiar powietrza w płucach. Zwolnił do kłusa, a następnie do szybkiego stępu. Zatrzymał się, znajdując się dokładnie za mną. Wbiłam paznokcie w skórę dłoni, oczekując jego reakcji. Moja ulga była nie do opisania, gdy poczułam ciepły oddech na swoim karku. Powoli odwróciłam się w stronę Cassino, a on wsunął chrapy w moje dłonie, przez co uśmiechnęłam się szeroko. Przypięłam mu lonżę do kantaru, prowadząc do boksu, ignorując fakt, że od dwóch minut nie było na mnie suchej nitki. Padało wyjątkowo mocno, co w pewnym momencie mnie ucieszyło. Deszcz był czymś w rodzaju oczyszczenia. 

***

- Cassino może wracać do domu. - oznajmiłam, wchodząc do kuchni późnym wieczorem. Matt zajmował za tatę papierami, więc na dźwięk mojego głosu na chwilę się od tego oderwał.

- To dobrze. Zadzwonię z samego rana po właścicieli, niech go zabierają. - oznajmił, patrząc się na mnie. - Wszystko w porządku? - dodał już bardziej przyjaznym głosem.

- Tak, znaczy chyba tak. - odpowiedziałam już mniej pewniej. W środku nadal czułam się okropnie. Nawet gorzej. 

- Wiesz, że możesz ze mną o tym pogadać, tak? W końcu jesteśmy rodzeństwem. - podszedł do mnie i przytulił. W duchu mu za to podziękowałam.

- Wiem i dużo to dla mnie znaczy. - przyznałam, odsuwając się od niego. Pożyczyłam dobrej nocy, zrobiłam sobie herbaty i wróciłam do siebie, czując, że to uczucie beznadziejności się nasila. 

stay with me • hemmingsWhere stories live. Discover now