49.

1.6K 150 10
                                    

Luke

Musiałem przynajmniej spróbować dowiedzieć się, czy kiedykolwiek da mi szansę. Bolało mnie to, jak ją okłamałem, a po jej wyjściu poczułem lodowate uczucie ogarniające całe moje ciało, poprzez które serce zaczęło rozpadać się na najdrobniejsze kawałeczki. W pierwszym momencie chciałem się poddać, sądząc, że wszystko skończone, ale jakaś część mnie nie chciała dać za wygraną. I nie mogę. Zaangażowałem się, całym sobą, a upartość zapisała mi się w genach. 

Wsiadłem w samochód następnego dnia, gdy ochłonąłem już, a chęć zamordowania Caluma minimalnie opadła. Nadal chciałem zrobić mu z życia jesień średniowiecza za niepilnowanie języka, ale w ostateczności stwierdziłem, że dam mu jeszcze egzystować na ziemi. Znałem drogę na pamięć, więc po krótkim czasie dotarłem na rancho i zaparkowałem, czekając, aż rudowłosa gdzieś się pojawi, o ile w ogóle to zrobi. 

Rozsiadłem się wygodniej, opierając o siedzenie. Nie wiedziałem, gdzie jej szukać, czy w ogóle jest w domu, więc rozejrzałem się po całym podwórku, ale nigdzie jej nie było. Bębniłem palcami o kierownicę, układając sobie w myślach, co chce jej powiedzieć. Przeproszę, nawet na kolanach, jeśli zajdzie taka potrzeba, nie będę wmawiał jej, że to nie moja wina, bo to była moja wina. Byłem wykonującym, a nie inicjatorem tego całego popieprzonego zakładu. Przeczesałem palcami włosy, czując narastające podenerwowanie, ale nie mogłem mu dać nad sobą zapanować. Wtedy pogubiłbym się we wszystkim i zostałbym odprawiony z kwitkiem, choć pewnie i tak będę. Wziąłem głębszy oddech, strzelając nerwowo kostkami palców. Nigdy tego nie robiłem, ale uspokajało i zajmowało czymś palce, więc nie musiałem wyrywać sobie włosów z głowy i zastawiać się nad przeróżnymi scenariuszami, jakie zaraz zostaną mi postawione. 

***

- Proszę, daj mi to wyjaśnić... - zacząłem, gdy staliśmy na środku podwórka. Kłóciliśmy się tak od dobrych piętnastu minut. Spojrzałem na nią takim samym spojrzeniem. 

- Czego nie rozumiesz w słowie 'spieprzaj'? - zapytała, patrząc się na mnie z obojętnym wyrazem twarzy. Jej oczy ciskały we mnie nienawistnymi piorunami w postaci spojrzeń. Wiedziałem, że gdyby dało się w ten sposób zabijać, to leżałbym już martwy. 

- Bo się zaangażowałem! Nie zostawię tak tego. - starałem się nie krzyczeć, ale dłonie same zacisnęły się w pieści. Oddychałem głębiej niż zazwyczaj, aby się opanować, choć i tak balansowałem na granicy wybuchu, która robiła się coraz węższa. 

- Nie obchodzi mnie to, wiesz? - spojrzała na mnie, krzyżując dłonie na piersi. - Ale widocznie byłam zbyt szara i pospolita, abyś zwrócił na mnie uwagę, to wpadliście na pomysł tego zakładu, tak? - dodała, nie dając mi dojść do słowa.

- To nie tak. - przeczesałem bezradnie włosy. - Owszem był zakład, Calum może ci to potwierdzić, ale on przestał się dla mnie liczyć. - przygryzłem wargę, mając nadzieje, że jeszcze się nie pogrążyłem. 

- Śmieszny jesteś. - pokręciła głową, a gdy chciałem złapać jej dłoń, odsunęła się ode mnie o kolejne dwa kroki, czyli jakby jeden mój. - Nie wmawiaj mi, co się dla ciebie liczyło, a co nie, bo nie uwierzę już w ani jedno słowo, jakie padłaby z twoich ust. 

- Zakochałem się, tak?! Zakochałem się w tobie, Danielle! Zrozum to! Nie mogę tak tego zostawić. 

- Spieprzaj stąd i daj mi spokój. - odwróciła się ode mnie, zostawiając na podwórku, jakbym był powietrzem i przestał się liczyć. 

stay with me • hemmingsWhere stories live. Discover now