30.

1.8K 159 6
                                    

Luke

- Szalejesz, Hemmings, szalejesz. - stwierdził Irwin, gdy wpuściłem całą ich trójkę do domu. Rodziców znowu nie było, a oni przyszli pewnie tylko i wyłącznie w jednym celu. Napić się i napalić, choć to drugie nie wchodziło w grę. Mama nienawidziła zapachu papierosów, a Ashton przez to często jej podpadał. Był jedynym palącym w tym towarzystwie, który nie potrafił sobie odmówić. Nawet w tych nieodpowiednich sytuacjach. 

- Z czym szaleje?  - zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc do końca, o co chodzi.

- Od razu po randce ją pocałowałeś, szybki jesteś. - ciągnął Ashton, przez co przewróciłem oczami. Clifford musiał już się im wygadać. Dzięki łysy idioto, dzięki. 

- Dla Hooda, to i tak za wolno. - mruknąłem, patrząc się na niego. Zaśmiał się cicho, a potem spoważniał z powrotem. 

- Nadal jestem zdania, że to zbyt długo trwa. Gdybyś chciał, to już byłoby po wszystkim. - stwierdził w końcu, opadając na kanapę w salonie.

- Ale nie chce. - wzruszyłem ramionami, zajmując swoje stałe miejsce, czyli fotel. - Nie popędzaj mnie, bo i tak nie sprawisz, że zrobię to szybciej niż zamierzam. - dodałem, a on westchnął cicho.

- Mogliśmy się założyć, ale z limitem czasowym. - wymamrotał, podczas, gdy Clifford uruchamiał Playstation. - W co gramy? - dodał Hood, zabierając od niego pada.

- Gracie, ja nie mam ochoty. - poprawiłem go, wstając i idąc do kuchni. - Chcecie coś do picia, panowie? - dodałem

- Czemu nie zaproponowałeś od razu? - odpowiedział Irwin, przez co cicho prychnąłem.

- Bo wyszłoby na to, że przychodzicie tutaj głównie po to, aby się napić. - stwierdziłem, stawiając na stoliku do kawy cztery butelki piwa. 

- To też, ale mieliśmy dzisiaj w zamiarze odwiedzić naszego kumpla, który przypomnę, że zakwalifikował się dalej, do kolejnych eliminacji. Będziemy to oblewać póki nie odbędzie się ten konkurs. - oznajmił Fletcher, co było oczywiste. Każda okazja była dla nich dobra do picia. Czy to urodziny, czy to wygranie wyścigu, jeśli chodziło o konie, wszystko, dosłownie wszystko się nadawało, aby mogli się upić, po tym, czy przed tym, co za różnica. 

- Tak, tak, tłumacz to sobie w ten sposób. - mruknąłem, opierając się wygodniej o fotel. - Lepiej cieszcie się, że Liz nie ma w domu, bo w co wątpię, że by na to pozwoliła. - dodałem, upijając łyk ze swojej butelki.

- Oh, co ty gadasz. Liz nas kocha tak samo mocno, jak ciebie, a nawet bardziej. - stwierdził Michael.

- A ciebie to najbardziej, za to, że wyżerasz jej regularnie lodówkę. - rzuciłem sarkastycznie, a ten tylko wyszczerzył się w moim kierunku.

- Już nie przesadzaj. Nie robię tego tak często. - mruknął, a ja zaśmiałem się cicho. 

- Nie rozśmieszaj mnie, Gordon. - stwierdziłem. Nie raz słyszałem, że mama ma dość chłopców, ale fakt faktem, traktowała ich jak swoich synów, czasem zapominając, że to ja nim jestem, a nie oni.

- Panowie, będziecie się tak kłócić, czy może dacie nam w spokoju pograć, albo się dołączycie? - zaczął Ashton.

- Dawaj to. - wyciągnąłem rękę po pada. Nie byłem w nastroju na żarty. Nie po wczorajszym wieczorze, o którym o dziwo nie potrafiłem tak szybko zapomnieć. 


stay with me • hemmingsWhere stories live. Discover now