54.

1.5K 143 12
                                    

Luke

Byłeś i nadal jesteś skończonym idiotą.

Nie zauważyłeś wcześniej, jak bardzo wspaniałą dziewczyną jest. 

Za to, że ją tak bardzo zraniłeś.

Za to, że zamiast walczyć stwierdziłeś, że wolisz pić. 

~*~

Ramię mnie szczypało z bólu, ale umywał się on, jeśli chodziło o natężenie z bólem, który zgromadził się w moim sercu. Tego dnia postanowiłem zostać w domu, aby dojść do siebie po maratonie, jaki rozpocząłem i zakończyłem w klubach. Wiedziałem, że na dłuższą metę tak nie pociągnę, dlatego postanowiłem ten jeden raz odpuścić. Obiecałem sobie, że się nie poddam, ale po tym, gdy dotarły do mnie słowa Red, musiałem się z nią zgodzić. Danielle będzie szczęśliwa beze mnie. Ja sobie jakoś poradzę, bolało, boli i pewnie będzie boleć, ale w końcu się skończy. 

Olewałem większość treningów, nie obchodziło mnie to, czy rodzice się o tym dowiedzą, czy nie. Nie w tym momencie. Było mi już wszystko jedno. Dosłownie. Mogłem żyć, umierać, cokolwiek. Czułem się beznadziejnie, okropnie. Nie chciałem słyszeć, że jakoś się to ułoży i wszystko będzie dobrze. Miałem tego po uszy, a zamiast pocieszać, te słowa dobijały mnie jeszcze bardziej. Myślałem, że jakoś się pozbieram, po czym od nowa zacznę walczyć o jej serce, które wcześniej poskładam. Ale jest inaczej. Alkohol jako jedyny potrafił mnie zrozumieć, nie pytał, nie denerwował, nie pocieszał. Po prostu był i koił ból, który momentami stawał się nie do wytrzymania. 

***

- Hemmings! Wiem, że tam jesteś! Otwórz! - zza drzwi rozległ się krzyk Michaela, którego nie miałem ochoty widzieć. Wstydziłem się tego, w jakim stanie musiał mnie oglądać. 

- Daj mi spokój!

- Otwórz! Nie zachowuj się jak dziecko obrażone na cały świat! Chłopcy też tu są, chcemy pogadać. - zaczął już nieco spokojniej, przez co westchnąłem ciężko i przekręciłem zamek, otwierając im drzwi. Weszli do środka, nawet się ze mną nie witając, co mnie nie dziwiło. Przez ostatni okres wydawało mi się, że się od siebie oddaliliśmy. I to też była moja wina. 

- O co chodzi? - zapytałem cicho, siadając z powrotem na kanapie. W około walały się pudełka po chińszczyźnie i pizzach, butelki po piwie, ewentualnie jakimś mocniejszym alkoholu, który znalazłem u ojca w barku. 

- O ciebie. - zaczął Ashton. - Czy ty nie widzisz, że powoli się staczasz na samo dno? - zapytał, siadając na przeciwko mnie w fotelu.

- Znowu zaczynacie? - uniosłem brew, wzdychając ciężko.

- Tak, znowu. - potwierdził Clifford. - Bo się o ciebie martwimy. Jeszcze nigdy nie było z tobą tak źle. - dodał.

- Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. - wzruszyłem beznamiętnie ramionami, a oczy Clifforda pociemniały ze złości. 

- Chcesz zaprzepaścić szansę kariery skoczka? - zapytał Ash, wiedząc, że dotyka czułego punktu. To było moje marzenie. Jeszcze z dzieciństwa.

- Teraz to już nie ma dla mnie znaczenia. - odpowiedziałem po chwili ciszy, przeczesując palcami włosy, aby ukryć to, że przejrzeli mnie w szybciej niż zwykle. 

- Czy ty siebie słyszysz? - prychnął kolorowy. - Jeszcze nie dawno nie chciałeś słyszeć o tym, aby się poddać i przestać o nią walczyć. A teraz, co? Zabrakło ci języka w głębie, czy może wódka stała się lepszym kumplem niż my?

- Dajcie mi spokój!

stay with me • hemmingsWhere stories live. Discover now