Nic ci już nie grozi kochanie

3.6K 123 5
                                    

Wysoki brunet skończył ostatnie spotkanie, które dziś przeciągnęło się o ponad godzinę, jedyne na co miał ochotę to szklaneczka whisky w towarzystwie pewnej przeuroczej blondynki. Powinna być już w domu, więc wybrał jej numer w telefonie zbierając ostatnie dokumenty z biurka, od razu został przekierowany do poczty głosowej. Elizabeth nigdy nie wyłączała telefonu, nieprzyjemny dreszcz przebiegł jego kręgosłup. Od razu zadzwonił do Roco.

- Lizzy nie odbiera, możesz potwierdzić że wróciła do mieszkania? – powiedział bez zbędnych uprzejmości.

- Nie było jej tutaj, myślałem że coś się przedłużyło z organizacją bankietu. Jestem już po szefa na dole, zadzwonię do jej ochroniarza.

- Zaraz będę – ignorując bałagan na biurku wybiegł prawie z gabinetu. Przy wyjściu zaczepił jeszcze recepcjonistkę. – Dzwoniła może Elizabeth?

- Nie, z tego co mówiła nie wracała już dziś do pracy. Za to dzwoniła ta dekoratorka zostawiając wiadomość, że zapomniała jakiegoś notesu.

- O której dzwoniła? – dziewczyna przejrzała szybko rejestr połączeń.

- Ponad trzy godziny temu.

- Kurwa mać! – zdziwiona odskoczyła, a on od razu przywołał windę. – Zabije go – warknął do siebie. Winda stanęła na podziemnym parkingu, czarny SUV czekał przed nim a łysy, wysoki ubrany na czarno mężczyzna stał przed drzwiami kierowcy żywo gestykulując.

- Powinna być trzy godziny temu...

- Mój człowiek nie odbierał, wysłałem ludzi. Znaleźli auto na poboczu, chłopak nie żył.

- Ja pierdole, Roco kurwa zrób coś ! – złapał go za koszulkę.

- James uspokój się, to nic nie da. Jest jedna rzecz, o której nikt nie wie prócz mnie i Lizzy, ma ze sobą nadajnik.

- Czemu jeszcze jej nie namierzyłeś ?!

- Już to zrobiłem, tylko zachowujesz się jak furiat. Wsiadaj, zaraz ją znajdziemy.

- Przepraszam stary – mruknął.

- Trzyma ją w jakiejś chatce w lesie, Matt został powiadomiony i wysłał swoich kumpli, muszą go w końcu przymknąć. Zrobił to z lekkim opóźnieniem, także będziemy pierwsi. Ty zajmiesz się swoją kobietą, ja nim. Jasne? – James pokiwał głową. – Nie żartuję, masz ogarnąć emocje.

- Zrozumiałem, za ile będziemy? – spytał po dłuższej chwili, jakiś czas temu minęli przedmieścia Londynu. Bał się pomyśleć co przez ten czas mógł zrobić ten zwyrodnialec.

- Według GPSu niecałe pięć minut – Roco głęboko odetchnął, czuł adrenalinę napływającą do żył. Uwielbiał to uczucie gdy osiągał maksymalne skupienie i dziwny spokój. Jego szef za to cały chodził, miał nadzieję że Lizzy daje radę.

Zgasił światła zanim wjechali przez jakąś starą drewnianą bramę, na podjedzie średniej wielkości domku stał radiowóz. Wszędzie panowała ciemność prócz obory stojącej kawałek dalej. Bez zbędnego marnowania czasu wysiedli kierując się ku łunie światła. Roco wyciągnął broń stojąc tuż przy wejściu, pokazał na migi że to on wkracza pierwszy. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale dla Jamesa wydawało się wiecznością. Ochroniarz wkroczył pewnie taranując drzwi, od razu zniknął wewnątrz. Mężczyzna szybko wszedł za nim, pomieszczenie zostało świetlone przez jakaś lampę z sufitu, duże pomieszczenie było prawie puste oprócz kamery stojącej na samym środku i wywróconego krzesła. A obok krzesła zobaczył blond włosy rozsypane po podłodze, podbiegł do kobiety. Wtedy zauważył Roco przyciskającego do ziemi Grishama. Blondyn wściekle próbował walczyć z przeciwnikiem. Elizabeth leżała bez ruchu, z brzucha ciekła a resztki bluzki ledwo okrywały jej ciało. Uklęknął przy niej próbując zbadać puls na szyi, był ledwo wyczuwalny. Oczy pozostawały szeroko otwarte, kiedy spojrzał w nie zobaczył łzy spadające po policzku.

High heelsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz