Zostaw mnie...

4.2K 122 1
                                        

Do bankietu zostały trzy dni, a ona właśnie otrzymała wiadomość że coś poszło nie tak i musi stawić się osobiście na miejscu żeby rozwiązać kłopot. Westchnęła pocierając skronie, od samego rana nie czuła się najlepiej. Pulsowanie głowy nasilało się z każdą godziną, do tego miała nieprzyjemne uczucie że wydarzy się coś niedobrego. Wczoraj Matt zrelacjonował czego udało mu się dowiedzieć, spotkał się z byłą narzeczoną Samuela, zgodziła się z nim porozmawiać i opowiedzieć wszystko. Gotowała była w końcu stawić mu czoła, zresztą przyjaciel Elizabeth zapewnił ją o swojej pomocy, co zapewne dodało kobiecie trochę odwagi. Wstała poprawiając czarne cygaretki, do których dobrała jedwabną koszulę koloru kości słoniowej. Ruszyła do gabinetu szefa chwytając tablet by przy okazji omówić jutrzejszy harmonogram, po wizycie w pałacyku zamierzała wrócić do mieszkania i odpocząć.

- Mogę? – kiwnął głową nie podnosząc wzroku znad dokumentów.

- Muszę skończyć dziś ostateczną wersję umowy, chce by nasi prawnicy nanieśli jeszcze jakieś poprawki przed piątkiem – usiadła na fotelu naprzeciwko biurka.

- Dostałam informację o jakieś awarii, muszę jechać na miejsce – niebieskie oczy od razu odnalazły jej czarne. – Chcę po tym jechać trochę się przespać, od rana boli mnie głowa.

- Może wyśle tam kogoś, a ty już jedź i się połóż? – wstał obchodząc biurko, usiadła na nim tak że ich nogi stykały się ze sobą. – Mówiłem żebyś dziś sobie odpuściła, od rana nie wyglądasz za dobrze.

- Dzięki Carrington, ty zawsze umiesz poprawić kobiecie humor – warknęła.

- No już nie marudź, omówmy jutro i leć. Poproszę kogoś z chłopaków by cię zawiózł i potem dostarczył do domu, jak tylko skończę spotkanie z zarządem zajmę się tobą – pogładził kciukiem miękki policzek blondynki. Przez piętnaście minut przedyskutowali najważniejsze kwestie po czym ubrała płaszcz i weszła do windy zjeżdżając na parking, miał tam na nią czekać jeden z ochroniarzy Roco. Widząc czarnego SUVa z zadowoleniem otworzyła drzwi pragnąc jak najszybciej chociaż na chwilę przymknąć oczy.

- Dzień dobry, James mówił że wiesz gdzie jechać nie zajmie nam to dużo czasu, przepraszam za kłopot – ciemnoskóry mężczyzna odwrócił się obdarzając ją przyjaznym uśmiechem.

- Jasne panienko Castelli – sprawnie omijając korki zawiózł kobietę na miejsce. – Poczekam tutaj, proszę się nie śpieszyć.

- Dzięki – wyszła na chłodne powietrze, niebo zakryły ciężkie czarne chmury. Zamierzała skończyć zanim na dobre lunie deszcz, tęskniła za słońcem Dominikany.

- Andrea to gdzie ta wielka katastrofa? – przeszła do konkretów widząc kobietę wrzeszczącą na biednych pracowników.

- Pomylili cholerne zamówienie – krzyknęła wymachując rękami.

- Bogowie zlitujcie się nade mną – powiedziała sama do siebie Elizabeth. Ponad godzinę później w końcu udało się uratować sytuację, zmęczona podbiegła do auta właśnie zaczynało padać. – Jedźmy do domu proszę.

- Oczywiście, myślałem że zjedzie panience nieco dłużej i poinformowałem o tym Roco, napiszę tylko sprostowanie.

- Dajmy spokój, jedźmy w końcu tylko wracamy.

- Dobrze – niechętnie przytaknął odkładając telefon.

- Dzięki.

Wyjeżdżali właśnie z wąskiej drogi gdy kierowca dostrzegł światła radiowozu, nienawidził kontroli drogowej, zawsze trwały nieco dłużej niż pozwalał mu na to jego zawód. Grzecznie jednak stanął zgodnie z instrukcjami funkcjonariusza.

High heelsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz