Harry i Louis udawali, że nic się nie stało. Żaden z nich nie skomentował sytuacji z nocy i obydwoje nie mieli pojęcia, czy to było dla nich dobre. Szatyn nie chciał zawstydzać przyjaciela lub wymuszać na nim jakiekolwiek wyznania, natomiast Harry miał wyrzuty sumienia przez swoje irracjonalne zachowanie z nocy. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego się tak zachował i czemu zareagował tak bardzo, gdy zauważył, że Louis był pod wpływem, a zastanawianie się nad tym było co najmniej męczące.
Louis westchnął cicho i spojrzał na Harry'ego, który leżał obok niego, tuląc do siebie kota. Działanie narkotyków się skończyło, więc aktualnie był w fazie wyrzutów sumienia, szczególnie, że brunet nie zwracał na niego uwagi. Miał potrzebę przytulania się do niego i ponownego zaśnięcia, ale nie wiedział, czy mógł to zrobić. Rodziców Harry'ego nie było, gdyż poszli do pracy, jednak po tym, co się wydarzyło, nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić.
— Wyspałeś się, Loczku? — zapytał cicho i spojrzał na swoje dłonie, bojąc się, że odpowie mu cisza. Nie byłby z tego powodu zły, jednak wciąż sama myśl go przerażała. Nie chciał być ignorowany przez Harry'ego.
— Jestem jeszcze trochę śpiący, jest dopiero siódma trzydzieści. Myślę, że powinniśmy pójść spać i skorzystać z weekendu. Tylko przykryj się tą drugą kołdrą i nie zabieraj mi koca, dobrze?
Harry patrzył na niego swoimi dużymi, zielonymi oczami. Cały czas uważał, by koc nie zsunął mu się z nagich nóg i trzymał się swojej poduszki. Wyglądał bardzo bezbronnie, przez co Louis miał jeszcze większe wyrzuty sumienia.
— Nie musisz się o to martwić, Harry. Zresztą to i tak bardzo miłe z twojej strony, że mogę spać razem z tobą w twoim łóżku. Ja bym do swojego nie wpuścił nikogo, nawet najbliższych przyjaciół, bo nie czuję się z nimi aż tak komfortowo podczas snu.
Nie była to prawda, ponieważ nigdy nie zwracał uwagi na to, koło kogo spał, jednak widział, że Harry'emu zrobiło się raźniej, kiedy to powiedział. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i kiwnął głową, po czym poprawił się wygodniej, nie odrywając od niego spojrzenia. Przez dłuższą chwilę milczał, aż w końcu położył dłoń na poduszce i poprzez skinienie głową pokazał Louisowi, by również się położył. Szatyn wykonał polecenia i w momencie, w którym ułożył się wygodniej, Harry złączył ich najmniejsze palce. Dotyk był prawie niewyczuwalny, jednak serce Louisa poprzez mocniejsze bicie serca dało mu znać, że ten gest był miły i sprawił, iż poczuł się lepiej.
— Nie rób już tak, dobrze? Obiecałeś, że ograniczysz narkotyki, a trzy dni później przyszedłeś naćpany po kłótni z mamą — powiedział cicho, a w jego oczach czaił się smutek. — Była zła, że znowu poszedłeś na imprezę? Co jej powiedziałeś?
Louis przełknął głośno ślinę.
— Że mnie wkurwia, a to ją chyba zasmuciło.
— A denerwuje cię, bo co? Bo się martwi? Ja też cię denerwuję, bo chciałbym, żebyś przestał się niszczyć? — zapytał z przejęciem, po czym oblizał spierzchnięte wargi. — Nie muszę cię długo znać, by być zmartwionym. To nie tak, że umiałbym ci wyznać miłość, bo to naprawdę mocne słowa, ale bardzo cię lubię i nie chcę patrzeć, jak się staczasz.
Przez chwilę Louis nie odpowiadał, przetwarzając w głowie jego słowa. Po kilkunastu sekundach przybliżył swoją twarz do twarzy Harry'ego, by złączyć ze sobą ich czoła, jednocześnie zaciskając mocniej najmniejszy palec z palcem bruneta. Nie wiedział, czy mógł aż tak naruszać jego przestrzeń, ale postanowił zaryzykować.
— Naprawdę mnie lubisz?
— Tylko tyle zapamiętałeś z tego, co ci powiedziałem? — zachichotał, na co Louis przewrócił oczami. — Bardzo cię lubię i chyba nie jestem jedyny, skoro każdy wręcz błaga na kolanach, żebyś przyszedł do niego na imprezę.
CZYTASZ
Don't judge a book by its cover | larry
FanfictionLouis Tomlinson był typowym bad boyem - w każdy weekend widziany był na alkoholowo - narkotykowych imprezach palącego papierosa. Przeklinał, obrażał innych, miał najgorsze oceny i ścigał się na motorach. Podczas szkolnej nocy filmowej poznaje Harry'...