CH21. You don't love me
Teraźniejszość
— Nie odpuszczę, mamo. Ona nie może zabraniać mi go odwiedzić, bo tak jej się podoba. Dopóki Harry nie powie sam z własnej, nieprzymuszonej woli, że nie chcę, bym tam był, to nie odpuszczę — oznajmił ostro zaraz po wejściu do domu.
— Wejście smoka — zaśmiała się Jay, po czym odłożyła ścierkę na stół. — Wiesz, to nie jest możliwe, żeby Harry mógł cokolwiek powiedzieć, skarbie. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta wizyta może ci pomóc, ale czy nie zasługuje na odrobinę spokoju?
Louis przewrócił oczami na jego słowa. Jak zawsze Jay próbowała wybrać jak najbardziej pokojowe rozwiązanie, nie patrząc na to, co było słuszne. Może Louis nie zasługiwał na pójście do Harry'ego, ale po tym wszystkim, co zrobił w ciągu ostatnich trzech lat i po tym, jak bardzo się zmienił, zasługiwał, żeby chociaż na niego popatrzeć lub chociaż zobaczyć aktualne zdjęcie.
— Wiesz co, nieważne. Nie rozumiesz, mamo, bo gdybyś rozumiała, to byś mnie zachęcała. Terapeutka powiedziała, żebym walczył o swoje.
Żebym walczył o swoją miłość, chociaż na to było pewnie za późno.
— I tak zrobisz, jak ty będziesz chciał, kochanie. A teraz siadaj i jedz zupę, bo z tego, co pamiętam, to jadłeś dziś śniadanie. Nie chciałeś przypadkiem zbudować sobie mięśni? — zapytała zaczepnie, czym wywołała szeroki uśmiech u Louisa.
— Już się zapisałem na siłownię, piję dużo wody i staram się trzymać tych wysokobiałkowych posiłków. Wciąż mam problemy z apetytem.
— Wiem, po trzech odwykach zdążyłam to zauważyć.
— Tam było po prostu obrzydliwe jedzenie. Jezu, kto wymyślił, żeby ta stara... ta cudowna zakonnica, gotowała. Ona nie miała absolutnie żadnych umiejętności i twierdziła, że to Bóg ją powołał. Większych bzdur tam nie słyszałem, chociaż i tak zawierzenie swojego życia Jezuskowi było najlepsze.
— Och, nie narzekaj. Przecież ci pomogli.
— Najbardziej pomogła mi świadomość, że zabiłem miłość swojego życia. To Harry mnie z tego wyciągnął, tylko szkoda, że przypłacił całym sobą.
Na chwilę zapadła cisza, podczas której obydwoje wpatrywali się w siebie ze smutkiem.
— Kocham cię, Lou — szepnęła Jay i przyciągnęła go do mocnego uścisku. — Bardzo cię kocham i cieszę się, że tutaj jesteś.
— Ja ciebie też kocham, mamo.
***
Przeszłość
Harry nie chciał iść na imprezę, szczególnie ze świadomością, że idzie tam tylko po to, żeby upewnić się, że z Louisem wszystko było w porządku. Ubierając się w bardziej eleganckie ubrania, myślał jedynie o tym, czy jego ukochany będzie pod wpływem narkotyków. Nie miał zamiaru z nim rozmawiać, kiedy był na haju, ponieważ to nie był prawdziwy Louis. Wierzył, że tak naprawdę szatyn bardzo go kochał i nigdy by go nie zablokował na Instagramie. To musiała być ewidentna pomyłka.
Uśmiechnął się do Haroldini, który zaczął się łasić przy jego nodze. Pogłaskał go po całym grzbiecie, a następnie podniósł go, by mocno go pocałować.
— Zawsze jesteś tutaj dla mnie, kochanie. Naprawdę nie wiesz, jak bardzo ci jestem za to wdzięczny — szepnął, patrząc zwierzakowi prosto w oczy. — Nie potrafię opisać mojej miłości do ciebie. Zawsze leżysz przy mnie, tulisz się do mnie i dzięki tobie czuję się potrzebny. Nikt oprócz ciebie mnie nie kocha, ale zapewniam cię, Haroldini, że twoja miłość jest dla mnie jak najbardziej wystarczająca. Będzie mnie utrzymywać przy zdrowych zmysłach.
CZYTASZ
Don't judge a book by its cover | larry
FanfictionLouis Tomlinson był typowym bad boyem - w każdy weekend widziany był na alkoholowo - narkotykowych imprezach palącego papierosa. Przeklinał, obrażał innych, miał najgorsze oceny i ścigał się na motorach. Podczas szkolnej nocy filmowej poznaje Harry'...