20. Dla niej zrobiłbym wszystko.

596 16 4
                                    

Każdego dnia wspinasz się po drabinie problemów jakie przynosi ci życie. Dążysz do osiągnięcia spełnienia, aż do momentu kiedy będziesz mógł odpuścić. Nie dla tego, że nie masz siły, tylko dlatego, że twoja walka się skończyła, a ty jesteś szczęśliwy. Rozluźniasz się, oddychasz pełną piersią, nie myślisz o bólu i cierpieniu. I to był twój błąd. Bo zapominasz jak kruche te chwile są. Odsłaniasz się na cios i nie jesteś na niego przygotowany.

- 17 stycznia. Wtedy zaczyna się Wieczysta Przysięga – dla nas takim ciosem były słowa Calluma skierowane do nas. Nie rozmawialiśmy o zawodach, mam wrażenie, że odsuwaliśmy na bok ten temat, aby nie przejmować się tym co nas może czekać. Kiedy minęła północ powinniśmy się domyśleć, że za niedługo wybije nasza godzina, a my zbliżamy się do niej wielkimi krokami. To było nieuniknione.

- Wiemy coś na temat pierwszego etapu? – Scott podszedł do Price'a zerkając przez ramię w treść wiadomości, ale tam widniała tylko jedna informacja. Data. Data rozpoczęcia żniw.

- Nie – odpowiedział zrezygnowany, a my siedząc na tych samych miejscach co parę godzin temu paliło się ognisko zachodziliśmy co może na nas czekać.

- Pięć lat temu nie była potrzebna drużyna – podkreślił tą nowinę Hunter.

- Nowe zawody, nowe zasady – prychnął Alec – One przyciągają widownie, musieli wymyśleć coś...

- Krwawego? – dokończyła Roni – W końcu dziwnym trafem zawsze były jakieś wypadki. Niejedna osoby zginęła. Wciągając w to więcej osób mogą liczyć na więcej trupów.

- Nie wiem co wymyślili tym razem, ale to nie są zwykłe zawody, musimy przygotować się na wszystko – Hannah w końcu odezwała się mówiąc to co wszystkim chodziło po głowie. Callum ciągle patrzył w wyświetlacz. Nie wiedziałam o czym myśli, ale mogłam się domyśleć. Kiedy atmosfera zrobiła się gęsta, a dobry humor wyparował wraz z wiadomością na ratunek przyszedł Scoot.

- Wiecie co wyjebane na Michaela i innych organizatorów. Ostatni raz jadę z wami na biwak. Mrówki mnie pogryzły. Wszędzie – chciałam już coś powiedzieć, jednak gdy tylko otworzyłam buzię, Warren wyciągnął w moją stronę palca grożąc mi – Tak Bombon na dupie też! – śmiejąc się poczuliśmy lekkie rozluźnienie. Lecz nie wszyscy – Nie wiem na co czekacie, zbierajcie się. Czeka nas wycieczka po Los Angeles.

Każdy poszedł w swoją stronę. Zaczęło się krzątanie i pakowanie naszych rzeczy. Chciałam pomóc, ale wtedy dostrzegłam, że Callum dalej siedzi w tym samym miejscu. Po cichu poszłam do niego i dosiadam się obok. Nie zareagował. Toczył jakąś wewnętrzną walkę, o której my nie mieliśmy zielonego pojęcia.

- O czym myślisz? – zadałam mu pytanie, ale nie spodziewałam się odpowiedzi z jego strony. Jakie było moje zdziwienie kiedy postanowił podzielić się ze mną swoją myślą.

- Ciągle się biję z tym, że musicie ryzykować przeze mnie.

- Mylisz się. Ryzykujemy dla ciebie, a to jest różnica. Nie zmusiłeś nikogo do tego. Chcą to zrobić i zrobiliby nie zważając na twoje zdanie. Dlatego twoje poczucie winy do niczego cię nie doprowadzi. Pogódź się w końcu z tym, że są ludzie dla których jesteś ważny – mój głos odbiegał od tego, który serwuje na co dzień. Był bardziej stanowczy i nie do końca subtelny. Chciałam nim potrząsnąć. Nareszcie odwrócił wzrok od telefonu i spojrzał na mnie. Był zaskoczony moją postawą, ja sama byłam – A teraz przestań o tym myśleć. Jeszcze tylko dzisiaj. Bawmy się dobrze, a problemy zostawmy na jutro – z tymi słowami zostawiłam go. Zaczęłam zanosić do aut pojedyncze, zapakowane pudła. Kiedy zamierzałam zrobić trzecią rundę, w tym samym momencie ktoś je podniósł. Zobaczyłam te znajome tęczówki i mimowolnie się uśmiechnęłam.

The PRICE of the gameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz