10. Zaufałam ci.

794 19 6
                                    

Kiedy oderwaliśmy się od siebie, czułam się inaczej. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jednak ten arogancki chłopak mi pomógł. Między naszą dwójką wywiązało się jakaś nić porozumienia. Lecz również zrobiło się bardzo niezręcznie. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć, co zrobić. To co się stało nie było dla nas normalne. Dlatego też jak największy tchórz uciekłam na górę, z zamiarem pożegnania się. Ucałowałam wszystkich życząc miłej, dalszej zabawy. Miałam nadzieję, że Warrenowi nic nie będzie po dzisiejszym puszczeniu hamulców. Zamówiłam taksówkę. Kiedy opuszczałam dom, czułam odprowadzające spojrzenie do samochodu. Bałam się odwrócić, by zobaczyć kto to taki. Ale i bez tego dobrze wiedziałam czyje spojrzenie może na mnie tak działać. Bez oglądania się za siebie weszłam na tylne siedzenie, koncentrując się tylko na brudnej szybie Ubera.

- Czyżby ucieczka na miarę Kopciuszka? – zagaduje mnie kierowca. Spodziewając się młodego faceta, który chce poderwać pijaną dziewczynę, napotykam starszego pana skupionego na drodze.

- Można tak powiedzieć – nie chcę dalej ciągnąc rozmowy, jednak mężczyzna nie odpuszczał.

- Masz rację jak kocha to poczeka. A jak nie kocha to znaczy, że nie był wart.

- Przepraszam o co panu chodzi? – pytam nie rozumiejąc powodu mówienia mi o tym.

- Niech pani wybaczy. Nie chciałem się wtrącać. Ale masz tak samo zabiegane oczy jak moja wnuczka, z całych sił próbujesz skupić się na widoku za oknem, ale coś nie wychodzi, stukasz w telefon palcami, które bardzo chcą napisać komuś wiadomość, ale twoja głowa prosi abyś tego nie robiła. Dziecko wiem co to za choroba– uśmiecha się do mnie – Zauroczenie.

- Nic z tych rzeczy – parskam śmiechem na słowa staruszka – Nie grozi mi taka choroba proszę pana.

- Skoro tak mówisz – odwzajemnił uśmiech – Jesteśmy na miejscu. Spokojnej nocy.

- Dobranoc – wychodzę z auta, udając się do domu.

Kiedy wchodzę do domu, nie mam siły na prysznic. Zmywam szybko makijaż, wychodzę z pięknej sukienki od Roni i udaję się do krainy snów.

Następnego dnia budzę się, dziękując wszystkim bóstwom za brak kaca. Czuję się wyspana, nie jestem ani trochę zmęczona. Wręcz powiedziałabym, że dobrze spałam. Wczorajsza impreza była... ostra. Zanim wstaję z łóżka postanowiłam sprawdzić co u mojego partnera zbrodni.

Do Scotty: Misiu, żyjesz?

Nie czekając na odpowiedź ruszyłam pod prysznic zmyć z siebie ten brud wczorajszej imprezy. Bawiłam się super. Większa jej część okazała się totalnym sztosem. Jednak od ostatniej nocy ciągle odtwarzam sytuację z pokoju Huntera. Wiem, nie powinnam. Lecz co poradzę, że chłopak sam wszedł do mojej głowy i nie zamierza stamtąd odejść.

Kładę się na moim ulubionym łóżku, z zamiarem spędzenia na nim najbliższych godzin. Przeglądanie bezsensownych postów przerywa mi dźwięk wiadomości.

Od Scotty: NIE. POTRZEBUJĘ RESUSCYTACJI!

Wiedziałam, że dzisiaj chłopak będzie żałować ilości wypitego alkoholu. Nic dziwnego, że czuje się fatalnie. Jak wczoraj widziałam go ostatni raz oczy miał przekrwione, a nogi same znosiły go jakoś bardziej na lewo.

Do Scotty: Na pewno w łóżku masz jakąś blondyneczkę, niech się zajmie biednym Warrenem jak umie najlepiej.

Nie zamierzam mu jakoś współczuć wyjątkowo bardzo. Sam przeholował. Ja, jak i Price całą imprezę martwiliśmy się jego stanem. Ten jednak postanowił nas nie słuchać i przeżyć zgon roku.

Od Scotty: Pomyliłaś mnie chyba z Hunterem. JESTEM SAM BOMBON. POTRZEBUJĘ PIELĘGNIARKI BOMBON. ZOSTAĆ MOJĄ PIELĘGNIARKĄ BOMBON.

Do Scotty: Ten alkohol sparaliżował ci mózg, że piszesz ciągle wielkimi literami?

The PRICE of the gameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz