Gdy właściciele sklepów zaczęli swą wędrówkę do miejsc pracy, Eutheemia upatrzyła sobie jedną kobietę, która poszła w inną stronę, niż wszyscy i podążyła za nią. Pod długim rękawem trzymała ostry kawałek szkła, owinięty w skrawek materiału.
Trzymała się w bezpiecznej odległości, uważnie obserwując otoczenie. Udawała na wpół przytomną żebraczkę, skrytą w cieniu budynków.
Kobieta minęła kolorowe mieszkania, upstrzone ostatnimi w tym roku kwiatami i skręciła przed jedną z wielu drewnianych ławek. Eutheemia przyspieszyła kroku, gdy zobaczyła, że owa sprzedawczyni wyciąga z małej torebki klucz. Podeszła do odpowiednich drzwi i przekręciła w nich zamek. Zaraz po tym wślizgnęła się do środka.
Drzwi nie zdążyły się jeszcze zamknąć, kiedy stanęła w nich Eutheemia. Wnętrze było równie kolorowe, co całe miasto. Suknie zawieszone na manekinach mieniły się obecnie odcieniami błękitu i fioletu. Pachniało drogimi perfumami, których używały zazwyczaj kobiety spraszane przez Urthena. Na półkach leżały kapelusze, a spod nich zwisały piękne, grube szale.
Eutheemia uśmiechnęła się wbrew samej sobie. Dobrze wyczuła, iż kobieta o jasnych włosach, którą postanowiła śledzić, była krawcową.
— Dzień dobry — powiedziała po prostu, a blondynka zamarła w połowie kroku. Obróciła się w jej stronę z dziwotą wymalowaną na twarzy. Spojrzała najpierw na jej twarz, potem na jasne włosy, a dopiero na końcu na jedną bosą stopę oraz przewiązaną krwawiącą łydkę.
— Co pani tu robi? — Głos jej nawet nie zadrżał, lecz zdradziły ją drgające mięśnie policzków. — Już mówiłam, że nic dla was nie mam. Poczekaj na otwarcie piekarni — powiedziała, cofając się do lady. A na ladzie leżały nożyczki.
Więc spodziewała się niebezpieczeństwa. Dobrze, przynajmniej nie była głupia.
— Nie przyszłam na żebry — odparła Eutheemia, choć burczało jej w brzuchu. Po ucieczce zwymiotowała na ulicę wszystko, co uprzednio zjadła. — Chcę kupić suknię.
Blondynka w wieku około czterdziestu lat spojrzała w jej brązowe oczy i nagle nabrała powietrza.
— Suknię, tak? — spytała, wciąż powoli sunąc w stronę lady.
— Tak, mam pieniądze — odparła Eutheemia najprościej jak potrafiła i wyciągnęła przed siebie dłoń z odliczoną kwotą. Od gości znała ceny sukni. Nieustannie o nich dyskutowali.
Kobieta spojrzała na nią nieufnie, a gdy dziewczyna zrobiła długi krok w jej stronę, tamta momentalnie wbiegła za drugą stronę lady i chwyciła nożyczki.
Eutheemia zaśmiała się cicho i położyła pieniądze na blacie.
— Odłóż to — powiedziała spokojnie. — Chcę tylko jakąś prostą suknię. Nic więcej.
CZYTASZ
Obsesja Złotego Królestwa
FantasyW sercu Eutheemii od zawsze kwitła nienawiść. Nienawiść do mężczyzny, który ją zniewolił, jak i do tego, który kilka lat temu rozpętał burzę na kontynencie. Nienawiść do ludzi, będących okazem głupoty i zaprzedania. Zamknięta pod fasadą różanej rezy...