Muzyka cichnie na pięć bezlitośnie długich sekund. Eutheemia wstrzymuje oddech i spuszcza wzrok, nie mogąc patrzeć w tej chwili na martwą orkiestrę. Jest niczym fala uchwycona na płótnie. Żywa, a nieżyjąca.
Zaciska dłonie na obiciu fotela, wypuszczając stopniowo powietrze z płuc. Brakuje jej go w tej chwili tak samo, jak muzyki. Pragnie jej bardziej, niż tlenu, a to czekanie... to czekanie jest zabójcze.
Skrzypce znów ożywają, wraz ze swymi towarzyszami, popychając nuty w kierunku słuchaczy. Zmiana ta jest tak gwałtowna, że Eutheemia aż drży i na moment znów odrywa wzrok od sceny, wychyliwszy się z balkonu.
I wtedy też czuje, jakby raziły ją pioruny.
U ujścia sceny bowiem, przy lewej kolumnie stoi człowiek z białą niczym śnieg maską, zakrywającą połowę bladej twarzy. Eutheemia mruga, przestając słyszeć muzykę. Znów czuje, jakby ktoś wyssał z teatru całe powietrze.
Rozgląda się wkoło, lecz nikt nie zwraca uwagi na owego mężczyznę, czającego się w cieniu sceny. A ona go poznała. On ją też.
Patrzy na nią, niewzruszony tym, co rozgrywa się na scenie.
Przyszedł po nią, niczym upiór.
A więc nastał ten czas.
W środku aktu wstaje dystyngowanie z fotela, przybierając obojętny wyraz twarzy, choć od środka targają nią emocje. Dzisiejsza noc będzie jej pierwszą lub ostatnią. Życie lub śmierć.
Ktoś na nią burczy, kiedy swoją obszerną spódnicą zasłania mu widok. Nie słucha tego, ani innych głośnych westchnień. Ma plan i zamierza go wykonać.
Kiedy znów spogląda na miejsce, w którym stał blondyn, zastaje tylko samotny cień, niezasługujący na jej uwagę.
Niespełna dwie minuty później przemierza tylne korytarze opery. Jej suknia snuje się po podłodze, tworząc niejaki tren. Muzyka rozchodzi się echem po ścianach, otulając jej duszę ciepłym szalem. Wdycha ją i wydycha. Żyje nią, a ona żyje w niej. Stąpa w jej rytmie.
Jeśli ma umrzeć, to właśnie podczas trwania tego utworu.
W końcu dochodzi do opuszczonego obecnie korytarza, a błyskawica rozświetla jej czyste oblicze. Pokazuje jej też białą jak lilia maskę na końcu drogi, która zbliża się do niej niespiesznym krokiem. Eutheemia przystaje i zamyka oczy wsłuchana w tempo chodu mężczyzny i w muzykę, rozpłatującą jej serce.
Unosi wyżej brodę, trwając w bezruchu. Jedynie krew w jej żyłach huczy, a burza za oknem wygrywa swój własny takt.
Gdy wreszcie rozchyla powieki, zamaskowany człowiek stoi tuż przed nią i zdejmuje z siebie maskę. Nie drgnęła, gdyż wiedziała, że tak będzie. Spodziewała się tego. Nie bez powodu ludzie nazywali takich jak on Ptakami.
CZYTASZ
Obsesja Złotego Królestwa
FantasyW sercu Eutheemii od zawsze kwitła nienawiść. Nienawiść do mężczyzny, który ją zniewolił, jak i do tego, który kilka lat temu rozpętał burzę na kontynencie. Nienawiść do ludzi, będących okazem głupoty i zaprzedania. Zamknięta pod fasadą różanej rezy...