Rozdział VII

1.9K 45 2
                                    

Kiara

-Kiara. Co się dzieje kochanie? - Powiedział Castian zmieniając pas. - Co to za płacz? - Spoglądał co i rusz w tylne lusterko posyłając mi zaczepne spojrzenie.

Jechaliśmy już jakieś czterdzieści minut. Castian prowadził, a Jose siedział na fotelu obok niego z porozrzucanymi dokumentami na kolanach. W ręku trzymał telefon i świecił latarką po kartkach, żeby lepiej widzieć przy panującej ciemności. Nic nie mówiłam. W aucie panowała całkowita cisza. Co jakiś czas Jose jedynie przerywał ją, aby poinformować przyjaciela o informacjach dotyczących jakiejś spółki. Kiedy Castian skierował swoją uwagę na mnie, również blondyn zainteresowany rzucił mi przelotne spojrzenie do tyłu.

Posłałam zatrwożone spojrzenie zarówno jednemu, jak i drugiemu.

-Jak mam nie płakać, kiedy zabiliście niewinnego człowieka z mojej winy. - Wyszeptałam płaczliwie. - Już pomijam fakt, że wywozicie mnie do jakiegoś domu, Bóg wie gdzie i po co. Myślę, że to adekwatne powody do mojego aktualnego stanu.

-Rozumiem, że ci przykro z powodu twojego kolegi, ale wszystko ma swoje dobre strony.

-Tak sądzisz? - Prychnęłam.

-Tak. Przykładowo. Czy teraz chciałabyś zaprosić do siebie drugi raz jakiegoś młodzieńca? - Posłał mi rozbawione i pytające spojrzenie, przez co jego brązowe oczy wypalały mi dziury czekając na odpowiedź. Młodzieńca? Przecież oni mieli jakieś trzydzieści lat, a ja dwadzieścia trzy. To różnica siedmiu lub ośmiu lat. Bez przesady. Zachowywali się jak mój wujek, który pyta Kiara, jest tam jakiś młodzieniec na horyzoncie?

Spuściłam wzrok nie chcąc czuć się tak obserwowana. Nie będę nikogo więcej narażać. Nie sądziłam, że dzisiejszy wieczór właśnie tak się zakończy.

-Kiara, nie słyszę odpowiedzi.

-Nie zaproszę. - Wyszeptałam. Pod powiekami czułam gromadzące się słone łzy. Nie chciałam, aby ujrzały światło dzienne dlatego mówiąc wbiłam sobie mocno paznokcie w skórę. To mi zawsze pomagało.

-Dobrze. - Skinął Castian. - Widzisz jak to działa? Twój kolega musiał stracić życie, abyś zrozumiała, jak masz się prawidłowo zachowywać.

Mówił to z taką swobodą, jakby to, że zabił człowieka, nie było niczym złym. Obrzydzało mnie to.

 -Jeśli jednak chodzi o nasz wspólny wyjazd, to nie masz się czego obawiać. Nie chce ci zrobić krzywdy. Jedynie trochę... - Zastanowił się i dodał. -...zdyscyplinować.

-To znaczy? - Zapytałam zmartwiona.

To wcale nie brzmiało dobrze. Brzmiało właśnie tak, jakby chciał mi coś zrobić. Castian jeszcze chwile wpatrywał się w moje oczy, po czym przeniósł je na swojego przyjaciela, który tak samo jak on uśmiechał się szeroko.

-Musisz po prostu zaakceptować kilka kwestii, które czekają cię w najbliższym czasie. Jutrzejsza lekcja będzie miała ci tylko o tym przypominać.

Świetnie. Gorzej być nie mogło. Czy oni będą chcieli mnie...? Wszyscy we czwórkę...? Nie. Gdyby tego chcieli, już dawno by mnie zgwałcili. 

-Tak, zdecydowanie po tych słowach przesłałam się obawiać...- Przewróciłam oczami i spojrzałam za okno, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo mnie przerażają. 

-Nie chce tam jechać. - Powiedziałam chłodno.

-Możesz się trochę przespać. Jest już dość późno, a przed nami jeszcze jakieś trzy godziny drogi. - Powiedział spokojnie Castian.

Play With UsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz