Rozdział 10

109 9 0
                                    

Katsuki nie brał ostrzeżenia Kirishimy na poważnie, ale i tak nie zamierzał opuszczać własnego pokoju, pogrążając się w lekturze podarowanej mu przez księcia, która chociaż ciekawa nie wnosiła jak na razie nic więcej, niż dowiedział się od Eijiro.

Siedział więc przy oknie i czytał, przy świetle świecy, kiedy dostrzegł ruch za szybą. Blondyn odwrócił się i dostrzegł cztery konie razem z jeźdźcami biegnące prosto w przeklęte góry. Bakugo był pewny, że jednym z nich był nikt inny jak jego narzeczony, co natchnęło go sprawdzenia co takiego jest w tych górach, że Kirishima odradzał mu udanie się w nie. Katsuki błyskawicznie się przebrał i pobiegł po Izuku, który właśnie kładł się spać. Jednak słysząc, gdzie przyjaciel ma zamiar się wybrać, natychmiast wyskoczył z łóżka i kazał na siebie poczekać.

Następnie obaj ukradkiem, wyciągnęli dwa konie ze stajni i ruszyli w pościg. Na skraju lasu, znaleźli częściowo ukryte miejsce do przywiązania wierzchowców i w ciszy ruszyli w las. Dotarcie do znanej już blondynowi półki nie zajęło im wiele czasu, a księżyc dawał im wystarczająco wiele światła, aby widzieć uchwyty i punkty podparcia. Po dłuższej chwili udało się im dostać na szczyt półki, skąd Bakugo był w stanie usłyszeć znane mu już szuranie, a przynajmniej tak mu się wydawało.

- Izuku, słyszysz? - spytał szeptem blondyn.

- Tak. - odpowiedział również cicho zielono-włosy, rozglądając się niepewnie, wciąż lekko dysząc od wspinaczki, na którą nie był przygotowany.

- To ruszamy. - rzucił cicho komendę blondyn i wyciągając miecz pobiegł przed siebie.

W momencie, gdy dźwięk szurania, był już naprawdę blisko, Katsuki nie odwracając się nakazał gestem zachować Izuku ciszę, samemu zaczynając się skradać. Jednak tym razem, to nie smok był źródłem szurania, a zwykła myśliwska pułapka na niedźwiedzie, która była zawieszona na drzewie i ocierała się o podłoże z każdym podmuchem wiatru.

- Cholera. Cóż rozejrzyjmy się, gdzie indziej, Deku. - westchnął Bakugo odwracając się, gdy odpowiedziała mu jedynie cisza.

Midoriyi nie było za jego plecami ani nigdzie w zasięgu wzroku.

Bakugo był całkiem sam.

***** ***

Izuku naprawdę starał się nadążyć na blondynem, ale co chwila potykał się o głazy i korzenie na ziemi lub haczył o gałęzie drzew. W pewnym momencie przewrócił się na tyle nie fortunie, że sturlał się z wzniesienia, na które akurat wbiegł i uderzył się w głowę. Jęknął wstając i łapiąc się za bolące miejsce, zamierając, kiedy poczuł ciepłą wilgoć we włosach, którą była jego krew.

Zielonowłosy wziął kilka głębokich wdechów i powoli podniósł się z ziemi, na którą ponownie osunął się, gdy wyczuł krew. Rozglądając się wokół siebie, z przerażeniem zauważył, że nie ma pojęcia, w którą stronę powinien iść, aby dogonić przyjaciela. Izuku niepewnie ruszył w kierunku, z którego podejrzewał, że przybiegł.

Niestety nie poznawał żadnego fragmentu otoczenia, a jego oczom ukazał się mały strumyk w oddaleniu. Nie myśląc ani chwili dłużej popędził w jego kierunku, opadając przed nim na kolana i zdając sobie sprawę jak bardzo był spragniony w momencie, gdy zanurzył usta w wodzie nabranej w dłonie. Po zaspokojeniu pragnienia, chłopak ostrożnie przetarł wilgotną dłonią, zakrwawione włosy, z ulgą czując, że nie przybyło krwi.

Zielonowłosy wiedział już, że poszedł w złym kierunku, ale nie miał pojęcia, w którym powinien iść, żeby się wydostać. Miał zamiar właśnie wstać i iść w prawo licząc, że tym razem uda mu się wydostać, kiedy dostrzegł osobę wpatrującą się w niego, po drugiej stronie strumyka.

WięzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz