30. Tracę oddech

921 18 0
                                    

    Wyruszyłam spod hotelu Lopezów tuż przed 10 rano nie mówiąc nikomu dokąd jadę i po co. Nikomu również nie powiedziałam o wczorajszym tajemniczym telefonie. Nie chciałam nikogo narażać na niebezpieczeństwo, a czułam, że to właśnie ono czeka na mnie w Dwight. Jadąc tam czułam strach, ale jednocześnie szczęście bo mój brat tego ranka się odnalazł. Ponoć spędził noc u Bena a ich telefony padły. Popołudni mam się z nim spotkać. Chociaż sama nie wiem czy wrócę do tej pory do Springfield. I czy w ogóle tam wrócę. Kiedy dojechałam na miejsce zaparkowałam swój samochód na uboczu. Siedziałam w środku i nie zamierzałam wychodzić. Przynajmniej na tą chwilę. Siedziałam tak kilkanaście minut w zupełnej ciszy i po prostu patrzyłam przed siebie na przejeżdżające drogą samochody, do momentu aż nie zadzwonił mój telefon. Gdy ujrzałam, że to numer prywatny przeszła mnie fala strachu. Drżącymi dłońmi odebrałam połączenie. 

-Halo?

-Wyjdź z samochodu i wejdź do środka. 

-Dlaczego?

-Rób co mówię albo dostaniesz kulkę w łeb Walker. Wysiądź z samochodu i bez żadnych numerów. 

  Mężczyzna zakończył rozmowę. Wzięłam kilka głębszych wdechów i wysiadłam z samochodu. Tak jak kazał udałam się do środka. Szłam powoli ledwo stawiając krok za krokiem. Chciałam już tylko mieć to za sobą i bezpiecznie wrócić do domu. Zaczęłam żałować tego, że tu przyjechałam albo że nie powiedziałam komuś o tym, że tu przyjeżdżam. Kiedy weszłam do środka mężczyzna stojący za ladą od razu szeroko się do mnie uśmiechnął.

-No nareszcie. Tak długo tutaj szłaś z samochodu?

-Kim jesteś?- zapytałam zostając w bezpiecznej odległości.

-Twoim przyjacielem, Roselind- parsknął.

-Nie prawda- pokręciłam głową.- Nie znamy się.

-Może nie osobiście. Ale dużo o tobie wiem.

-Skąd?

-Od mojego bliskiego przyjaciela... Shabbiego. 

-A więc to tak?- poczułam rosnący strach.- Miałam tu przyjechać żebyście mnie zabili? 

-Nikt Cię nie chce zabić. Przynajmniej nie w tej chwili. Chcemy tylko dać Ci pewne ostrzeżenie. 

-Jakie ostrzeżenie?- mój głos drżał coraz bardziej. 

 -Przekonasz swojego ojca do oddania pieniędzy. Inaczej będziecie zdychać po kolei. Jak pionki w grze. Następnie, spłoniecie wy.

-Nie mam wpływu na mojego ojca. 

-To zacznij mieć, Walker. 

-Porozmawiam z nim...

-I od razu zapytaj gdzie zniknął nasz przyjaciel Jack. 

  W tej chwili strach sparaliżował całe moje ciało. Myślałam, że zemdleje. Ale postanowiłam dalej grać swoją rolę.

-Jack odszedł od mojej ciotki. Był dupkiem.

-Wiesz, że to nie prawda- parsknął.- A ja wiem, że wiesz jak było. Ale się boisz. Czuć to.

-Mogę już po prostu wrócić do domu? Dajcie spokój mi i mojemu rodzeństwu. Nie musimy wcale płacić za jego błędy.

  Mężczyzna tylko parsknął śmiechem, a ja myślałam że zaraz się rozpłacze. Usłyszałam za sobą ciche kroki. Chciałam sprawdzić kto to, ale strach był zbyt silny. 

-Nie panikuj, Walker- usłyszałam głos, który już skądś kojarzyłam.

  Kolejny mężczyzna pojawił się przede mną. Był to Shabby. 

Change meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz