5. Un feu qui se balance

593 89 54
                                    

Jimin spał, a nieśmiałe promienie jesiennego słońca delikatnie muskały jego skórę. W pokoju panowała cisza. Odsłonięte zasłony falowały w oknie, a przez niewielką szparę wdzierały się do środka zimne podmuchy powietrza. Oprócz tykania zegara żaden dźwięk nie zakłócał spokoju. Dopiero kiedy zrobiło się już naprawdę chłodno, chłopak otworzył oczy i w lekkim oszołomieniu poderwał się z łóżka. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Nic. Żadnych oznak życia. Głębokie przeświadczenie, że coś jest nie tak, nasilało się z każdą sekundą. W roztargnieniu spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że ma zaledwie kilka minut na dotarcie do sali wykładowej.

Podniósł się gwałtownie, a następnie w pośpiechu zaczął zrzucać z siebie piżamę. Doskoczył do szafy i sięgnął po mundurek. Z uczuciem wielkiej porażki wciągnął ubranie, po czym przelotnie zerknął w lustro. Jego twarz wyglądała mizernie. Czerwone plamy na policzkach zdradzały pośpiech, a podkrążone oczy świadczyły o niewyspaniu.

Z całych sił próbował opanować nerwy. Był zły na Namjoona, że ten nie obudził go, kiedy szykował się na zajęcia. Co prawda współlokator zaczynał wcześniej, ale przecież solidarność plemników zobowiązywała. Przynajmniej tak twierdził Park, jakby zapominając, że ich harmonogramy całkowicie się różniły. Jimin rozpoczynał pierwszy rok studiów, a Nam drugi, podobnie zresztą jak Yoongi.

Blondyn zbiegł ze schodów i w panicznym lęku rozejrzał się po korytarzu. Jak na złość nie mógł zlokalizować sali. Gdy po kilku długich minutach namierzył odpowiednie drzwi, otworzył je z impetem i wpadł do środka niewielkiego pomieszczenia. Uwaga wszystkich skupiła się na nim.

— A pan to? — zapytał lodowato wykładowca i skrzyżował ręce na piersi.

— Park. Park Jimin — odparł zdyszany.

— Panie Park, ja rozumiem, że godzina dziewiąta to w pana mniemaniu koniec świata, ale w tych okolicznościach mógłby się pan wykazać odrobiną przyzwoitości.

— Panie magistrze... 

— Profesorze... — wszedł mu w słowo nauczyciel. — Widzę, że nawet z tytułami naukowymi nie jest pan zaznajomiony — dodał z przekąsem.

Park podniósł wzrok i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to ten mężczyzna wlepiał w niego swoje spojrzenie przez cały piątkowy wieczór. Wyprostowana sylwetka, szczupła twarz i to samo specyficzne uczesanie. Intuicja podpowiadała mu jedno: problemy. Chłopak wziął głęboki wdech i przyjął postawę obronną.

— Panie Profesorze, chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz...

— Słuchamy z niecierpliwością — wciął się prowadzący z nutą ironii w głosie.

— Proszę wybaczyć ten nietakt z mojej strony, ale wykłady nie są obowiązkowe. Z tym akurat jestem zaznajomiony.

Oblicze mężczyzny od razu spochmurniało. Jego czoło ściągnęło się w wyrazie oburzenia, a stalowe oczy spoczęły na Jiminie. Sprężystym ruchem zbliżył się do biurka i po dłuższej chwili odrzekł:

— Panie Park, z takim podejściem nie wróżę panu świetlanej kariery.

— Oo, ciekawe. Wyczytał to pan z układu gwiazd? 

W sali dały się słyszeć pojedyncze śmiechy. Wykładowca znieruchomiał i wbił swój wściekły wzrok w blondyna.

— Panie Park, proszę zająć miejsce lub wyjść — odpowiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. — I na przyszłość... proszę lepiej zadbać o swoją prezencję. Pana wygląd pozostawia wiele do życzenia — rzucił niby od niechcenia.

— W piątek to panu nie przeszkadzało — odparował pierwszoklasista i usiadł obok losowego studenta.

Profesor Jean Jungkook spojrzał na niego wyczekująco, lecz kiedy ten nie kontynuował, wrócił do przerwanego wcześniej wątku i z udawanym spokojem rozpoczął monolog.

Ivre de musique | YoonminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz