6. Corps bercé par le vent

534 85 44
                                    

Wtorkowy poranek zapowiadał się mało optymistycznie. Chłód wzmagał się szybko, a w powietrzu czuć było zapach jesieni. Pokój studentów spowijały ciemności. Gęsta szarość rozmywała kontury i potęgowała senną atmosferę. Namjoon rozchylił powieki, ale zanim na dobre się rozbudził, dostrzegł przed sobą jakąś postać — blond loki, jasnokremowa cera i czarne pończochy, które niknęły pod materiałem zwiewnej koszuli.

— Nie wierzę — mruknął pod nosem.

Jimin z gracją rozwieszał bieliznę, a na jego ślicznej, zaróżowionej twarzyczce malowało się skupienie.

— Myślałem, że owieczki mają w zwyczaju spać do południa — powiedział zaczepnie i podniósł się z łóżka.

— Nam, nie do twarzy ci z sarkazmem — odbił piłeczkę Park.

— No tak, zapomniałem, że to twój rewir.

— Cieszę się, że znasz swoje miejsce w stadzie — odparł bez wahania młodszy i wydobył z otwartego kufra niedbale złożony szlafroczek.

Namjoon zbliżył się do pierwszoklasisty i spojrzał na niego z góry. Chłopak odznaczał się ponadprzeciętnym wzrostem, a do tego był bardzo dobrze zbudowany.

— Uważaj, owieczko, żeby w twojej zagrodzie nie pojawił się jakiś wygłodniały wilczek... — rzekł ostrzegawczym tonem.

— Czekam — wyznał głośno jasnowłosy i oddalił się na swoje posłanie. — Ale to kąsek, który trzeba smakować powoli... — dodał zagadkowo.

Nam wywrócił oczami i wydał z siebie ostre parsknięcie. Jeszcze raz objął wzrokiem sylwetkę blondyna, a wtedy zdał sobie sprawę z jednego: Jimin nie żartował.

••.•'¯'•.••

Park siedział w sali i leniwie kontemplował rozpościerający się za oknem krajobraz. Ogołocone drzewa kołysały się na wietrze, a z murów zwisał smętny bluszcz, który zgubił już wszystkie liście. Niebo zasnute było chmurami. Brudna woda spływała po obu stronach ścieżki i tworzyła małe mokradełka. Jasnowłosy wydobył z siebie przeciągłe westchnienie. Ten przygnębiający obraz nie wpływał dobrze na jego samopoczucie. 

Gdy tak pogrążał się w beznadziei, nagle usłyszał przed sobą jakieś poruszenie. Do środka wkroczył rosły, elegancko ubrany mężczyzna, który niósł pod pachą pakiet podręczników.

Profesor Jeon Jungkook...

Jimin wzniósł oczy ku górze i już wiedział, że dzisiaj stoczy niejedną batalię. Wykłady wykładami, ale ćwiczenia to zupełnie inny rodzaj katorgi. Nauczyciel podszedł do biurka i złowrogo spojrzał na uczniów. Wbijał w nich swój uporczywy wzrok tak długo, aż w sali nie zaległa całkowita cisza. Studenci rozsiedli się wygodnie i w skupieniu śledzili jego ruchy. Prowadzący odchrząknął, sięgnął po skórzany dziennik, a następnie przystąpił do sprawdzania listy obecności.

— Park... — wyczytał beznamiętnie po pewnym czasie.

— Obecny.

— Czy Pan Park raczył pojawić się dzisiaj na zajęciach? — zapytał wykładowca, choć Jimin był pewien, że ten na pewno go usłyszał.

— Jestem, panie Profesorze — zaczął nastolatek. — To zadziwiające, że uczy Pan wokalistyki, a ma Pan ewidentne problemy ze słuchem — dodał z nutą drwiny.

W sali rozbrzmiały śmiechy i dało się zauważyć niemałe poruszenie. Rozjuszony mężczyzna zszedł z niewielkiego podestu, po czym zagrzmiał:

— Cisza!

Ivre de musique | YoonminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz