Rozdział 1

52K 721 86
                                    

-Aurora-poczułam jak ktoś szturcha mnie w ramię 

Niechętnie podniosłam powieki spoglądając nadal zaspana na mojego starszego brata 

-Właśnie dojechaliśmy na miejsce-oznajmił odpinając swój pas 

Niechętnie wywlekłam się z wynajętego przez nas busa. Nasza droga trwała nieco ponad cztery godziny, z czego ostatnie dwie przespałam jak małe dziecko. Wysiadłam prostując swoje kończyny. Znajdowałam się na podwórzu jego domu 

-Idź do środka Ana i Sophie już czekają, a ja wypakuje wszystkie kartony i odwiozę busa-oznajmił wskazując na dom 

-Dzięki za pomoc i za to że mogę tu przenocować przez kilka dni. Mama dzwoniła i mówiła, że kluczę dostanę za trzy dni-odpowiedziałam 

-Jesteś moją siostrą, dobra to ja zabieram się do roboty-mruknął otwierając pakę 

Ruszyłam do środka. Zaraz po wejściu udałam się dobrze znaną mi już drogą do kuchni połączonej z salonem. Pierwsza zobaczyła mnie moja bratanica, która momentalnie oderwała się od kolorowania 

-Ciocia!-pisnęła biegnąc w moją stronę 

-Cześć groszku-podniosłam ją przytulając, co odwzajemniła 

Dopiero po dłuższej chwili odstawiłam czterolatkę, która gdzieś pobiegła. Następnie przytuliłam jej matkę 

-Dawno się nie widziałyśmy-stwierdziłam 

-I to jak bardzo, dobra umyj ręce i siadaj do stołu, zrobiłam zapiekankę-popędziła mnie do łazienki 

Kartony z moimi wszystkimi pierdołami i książkami Matt zaniósł do garażu. Z kolei dwie walizki i torbę na ramię, w których miałam moje najpotrzebniejsze rzeczy i ubrania dostarczył do mojego tymczasowego pokoju. Popołudniu bawiłam się z dziewczynką, za którą naprawdę się stęskniłam przez ostatni czas. 

Tego dnia położyłam się wyjątkowo wcześnie spać, ponieważ nazajutrz zaczynałam ostatni rok studiów z filologii włoskiej. Denerwowałam się w sumie, ponieważ poprzednie lata spędziłam ucząc się na Harvardzie. 

Ostatecznie w końcu postanowiłam się przenieść. Tam ludzie byli tacy... sztywni. Ciężko było mi nawiązać jakiekolwiek więzi. W ciągu ostatnich kilku lat nie znalazłam sobie tam żadnych przyjaciół. 

Tu w Nowym Yorku miałam mojego brata z rodziną i co najważniejsze miałam tutaj Liv. Przyjaźniłyśmy się praktycznie od przedszkola i pomimo tylu kilometrów nasz kontakt nigdy się nie urwał. 

Ze snu wyrwał mnie budzik. Niechętnie wstałam wyłączając go, następnie udałam się do łazienki biorąc dosłownie kilkuminutowy prysznic. Nie planowałam każdego dnia wyglądać idealnie, jednak dzisiaj była akademia z okazji rozpoczęcia roku akademickiego. 

Ubrałam białą, satynową bluzkę, z kopertowym dekoltem i nieco bufiastymi rękawami do tego czarne, eleganckie spodnie z lekko szerokimi nogawkami oraz tego samego koloru szpilki. Zrobiłam delikatny, dzienny makijaż z przydymionych kresek, wytuszowanych rzęs oraz z matowej, różowej pomadki, która nie rzucała się jakoś wybitnie w oczy. 

Szybko zabrałam się za ogarnięcie moich loków. Zostawiłam dwa pasemka z grzywki a górę związałam, dół zostawiając rozpuszczony. Chwyciłam niewielką, czarną torebkę i udałam się do kuchni. 

Sophie jeszcze spała ale jej matka zrobiła mi kanapki i kakao na śniadanie, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Po szybkim posiłku wyszłam od razu idąc na przystanek, ponieważ w Harvardzie nie miałam daleko do uczelni i w sumie wszystkich miejsc w które chodziłam, nie posiadałam swojego samochodu. 

Przed czasem dotarłam na uczelnię. Weszłam do środka podążając głównym korytarzem. Usiłowałam włączyć na telefonie przez internet plan budynku, gdy nagle wpadłam na kogoś. Oczekując upadku zamknęłam oczy czekając aż poczuje że ląduje na tyłku. 

On jednak nie nastał. W zamian za to poczułam silne ramię oplatające moją talię oraz dobrze zbudowaną klatkę piersiową pod dłońmi. Otworzyłam oczy, widząc przed sobą mężczyznę ubranego w drogi, idealnie skrojony garnitur w kolorze czerni. 

By dostrzec jego twarz musiałam spojrzeć w górę. Znajdowałam się w objęciu niezwykłego przystojniaka. Mężczyzna był starszy ode mnie zapewne był po trzydziestce. Obserwowały mnie jego nic nie mówiące ciemne, niemal czarne oczy. 

Mogłam go nazwać dosłownie wyrzeźbionym przez samego boga. Jego twarz nieskazitelna niczym kropla wody, idealny, zadbany zarost i te mocno męskie rysy twarzy. Po dłuższej chwili się opamiętałam czując jak pieką mnie policzki, które zapewne stały się czerwone 

-Ehm-chrząknęłam-Przepraszam, nie zauważyłam Pana. Szukam auli-mówiłam niepewnie, robiąc krok w tył, przez co musiał zabrać swoje ramię 

-Niech Pani idzie ciągle prosto, schodami na piętro i w prawo, tam będą wielkie zapewne już otwarte drzwi-odpowiedział swoim niskim i całkowicie poważnym głosem, przez który przeszły mnie ciarki 

-Dziękuje i jeszcze raz przepraszam-rzuciłam nerwowo go wymijając

Bez problemu dotarłam do auli, w której znajdowało się już mnóstwo osób. Ponieważ z przodu nie było miejsc musiałam usiąść niemalże na końcu sali. Następnie okazało się, że mój wzrost również nie ułatwiał mi sprawy, ponieważ spora grupa chłopaków, która usiadła przede mną skutecznie zasłaniała mi widoczność wszystkich, którzy się wypowiadali. 

W ten oto sposób nie wiedziałam jak wyglądają profesorowie ani nikt z tam pracujących. Po niecałej godzinie wszyscy zostali odesłani, ponieważ skończyło się oficjalne rozpoczęcie. Dość szybko byłam w domu mojego brata. Zaraz po wejściu przywitała mnie mała blondynka, która wyjątkowo bardzo chciała żebym zrobiła jej warkoczyki, tak jak zwykle gdy się widujemy. Praktycznie resztę dnia spędziłam z nią. 

Panie profesorzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz