Po ponad pięciu godzinach jazdy samochodem w końcu dotarłam do Green River, lecz kiedy zaparkowałam samochód na podjeździe mojego rodzinnego domu, mam ochotę wbić wsteczny, aby ponownie wykonać pięciogodzinną trasę do Aspen. A to wszystko przez widok samochodu Davida zaparkowanego przy krawężniku. Rozpocznie się wojna domowa.
Z jękiem niezadowolenia wysiadam z Hyundaia, po czym kieruję się do drzwi wejściowych. Prawdopodobnie lepszym pomysłem byłby powrót bezpośrednio do mojego mieszkania, ale obiecałam tacie, że odwiedzę ich dzisiaj po południu, a dana obietnica jest zobowiązująca. Nawet w obliczu tajfunu, jakim jest mój przyrodni brat. Jestem pewna, że czeka na mnie, odkąd dowiedział się od Clary, że wpadnę na kawę i ciasto. Najwidoczniej moja macocha nie potrafi trzymać języka za zębami. Nic dziwnego, skoro David jest jej jedynym biologicznym dzieckiem, a ja jedynie córką jej obecnego męża. Aczkolwiek zawsze traktowała mnie dobrze, więc cieszę się, że jest w moim życiu.
Nie kłopoczę się z pukaniem do drzwi. Po prostu wchodzę do środka. W końcu mieszkałam w tym miejscu przez dwadzieścia dwa lata swojego życia i w dalszym ciągu traktuję do miejsce jako swój prawdziwy dom. Moje mieszkanie nie ma w sobie rodzinnego ducha, choć po śmierci mojej mamy, ten dom również, lecz w jego ścianach żyją wspomnienia.
- Cześć! – wołam z korytarza, kiedy zdejmuję buty, a kurtkę odwieszam do szafki. W pierwszej kolejności dobiega do mnie Koko, suczka rasy corgi. – Hej, słoneczko. – klękam, aby pogłaskać jej sierść. Koko merda z zadowoleniem ogonem, a jej język oznacza mokry ślad na moim policzku. – Też cię kocham, urwisie. – całuję jej pyszczek, po czym wstaje z klęczek i obie drepczemy do kuchni, gdzie krząta się Clara. – Cześć.
- Och! – rudowłosa kobieta podskakuje. – Dziecko, nie skradaj się tak do starszej kobiety. – śmieje się, a następnie podchodzi do mnie, by złożyć pocałunek na moim policzku. – Wszystko w porządku? – jej matczyny ton jest naprawdę miły. Najwidoczniej arogancja Davida weszła mu w krew za sprawą jego nieznanego biologicznego ojca, ponieważ jego mama jest naprawdę przemiłą osobą.
- Tak. Całe szczęście nie nabawiłam się zapalenia płuc. – odpowiadam spokojnie. – Co tak pachnie?
- Piekę domowe pączki. Poczęstujesz się?
Jasny gwint! Niech mnie piorun zmiecie z tej planety! Znowu mam do czynienia z pączkami. W ciągu dwóch dni zdołałam nabawić się na nie alergii, a to wszystko za sprawką Ethana. Może gdybym nie wypowiedziała na głos swoich myśli, w dalszym ciągu lubiłabym wpychać w siebie te okrągłe słodkości, ale na ten moment pączek z lukrem nosi imię – Ethan. W zasadzie przez całą swoją podróż z Aspen do Green River, nie myślałam o nim zbyt wiele. Z kolei ostatniej nocy przeanalizowałam jego zachowanie oraz jego zwierzenia i stwierdziłam, że mówił prawdę. Nie sądzę, aby miał powód, aby mnie okłamywać. Niemniej jednak w dalszym ciągu nie wiem, czy święta spędzę w jego pensjonacie. Na podjęcie decyzji mam jeszcze dwa tygodnie.
- Nie jestem głodna. – odpowiadam, choć mój żołądek rozpoczyna protest, słysząc te słowa. Uparcie go ignoruję. – Ale z chęcią napiłabym się kawy.
- Dobrze. Siadaj, ja zrobię. Opowiadaj, jak było.
- Naprawdę muszę?
- Domyślam się, że z Sophie i jej świtą nie było zbyt miło. Zwłaszcza, gdy zostawiły cię samą na mrozie.
- Jestem zaskoczona, że David wam to opowiedział.
Nie sądziłam, że mój głupi brat zdecyduje się powiedzieć rodzicom, do czego zdolna jest Sophie. Zakładałam, że prędzej przedstawi mnie w świetle zawistnej idiotki, która czerpie przyjemność z krzywdzenia jego ukochanej narzeczonej.
CZYTASZ
Serce nie sługa, zakochać się musi
Romance„Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest" ( William Wharton) Górskie miasto. Początek grudnia. India Mills ma dość swojej przyszłej bratowej i jej koleżanek z wieczoru panieńskiego. Marzy jedynie o tym, aby zakopać...