Za drzwiami słychać muzykę i rozmowy, dlatego wiem, że w pokoju nie jest pusto. Jednakże pomimo pukania nikt nie zamierza wpuścić mnie do środka. Gdyby w drzwiach był wizjer uznałabym, że nie chcą ze mną rozmawiać, ale takowego tu nie ma, więc zapewne mnie nie słyszą. Pukam po raz kolejny, tym razem mocniej, a z każdą sekundą jestem coraz bardziej zła. Nie mam ochoty zakwitnąć przed tymi drzwiami. Chcę mieć tą konfrontację z głowy, by móc wieczorem ukradkiem podglądać Ethana, podczas gdy ten będzie wieszał lampki. Kiedy moje pukanie nie daje żadnych rezultatów, dosłownie zaczynam walić w drzwi otwartą dłonią. Do diabła! Nie dość, że mam do czynienia z bezmózgimi kretynkami to jeszcze z głuchymi!
Jestem pewna, że jeszcze chwila, a drzwi się same rozpadną pod wpływem ciągłych uderzeń. Za moment mój gniew rozerwie mnie od środka. Kuźwa! Wiedziałam, że ten wyjazd nie skończy się dla mnie dobrze, choć myślałam, że ucierpi jedynie moja psychika. Przy następnym uderzeniu pięścią słyszę czyjeś kroki. O rany! W końcu!
- Nie potrafi pani czytać? – słyszę zza drzwi. – Na klamce wisi zawiesza, informująca obsługę, aby nam nie przeszkadzać! – zezłoszczony głos Sophie wybudza potwora, który we mnie drzemie. Wyrwę jej wszystkie kudły, więc na własne wesele będzie musiała zainwestować w perukę.
- To ja pojebana kretynko! – niemal warczę i jeszcze raz uderzam w drzwi. – Otwórz te przeklęte drzwi zanim je wywarzę!
- O mój Boże! India! – piszczy i prędko uchyla przede mną drzwi. Odpycham ją, przedzierając się czym prędzej do środka. – Martwiłyśmy się o ciebie. – biegnie za mną. – Nie wróciłaś na noc. Myślałyśmy, że się zgubiłaś albo zaatakował cię niedźwiedź. – raptownie przystaję i odwracam się w jej kierunku. Nie mam pojęcia co dostrzega w moim wyrazie twarzy, ale cofnęła się o dwa kroki. Jestem pewna, że moje oczy przypominają burzę gradową z piorunami.
- Co ty pieprzysz? – unoszę ton głosu. – Pozostawiłyście mnie na pastwę losu w środku jebanego lasu w dodatku na mrozie bez jakiejkolwiek kurtki! I śmiesz mi teraz mówić, że się martwiłyście?
- India, uspokój się. – mamrocze sennie Jenna. – Nie znasz się na żartach?
- To miał być żart? – parskam śmiechem. – Dobre sobie. Wróciłyście chociaż po mnie? – przebiegam spojrzeniem po pięciu twarzach i na wszystkich nie dostrzegam ani krzty poczucia winy. W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak zagrać w tę samą grę.
- India, myślałyśmy po prostu, że wrócisz do hotelu. – wypowiada Sophie. Odnoszę wrażenie, że skrucha w jej głosie jest sztuczna jak moja sympatia do jej koleżanek. Niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, dlaczego mój przyrodni brat pakuje się w małżeństwo z tą kobietą, lecz nigdy nie uzyskałam satysfakcjonującej odpowiedzi. Co prawda Sophie jest piękna, a jej ciało mogłoby być eksponatem na wystawie smacznych kąsków, lecz jej osobowość ma wiele do życzenia. Być może jest miła, ale często na wierzch wychodzi jej wyrachowanie i egoizm. Gdybym nie widziała tego, że naprawdę kocha Davida, myślę, że już dawno miałabym ją gdzieś. Aczkolwiek od dzisiaj nie chcę mieć z nią żadnego kontaktu.
- Ach tak? W jaki sposób? Nawet nie wiedziałam, gdzie jestem. Była noc. Sypał śnieg. Słyszysz czasem co wypowiadają twoje usta?
- Histeryzujesz. – komentuje Jenna. – Skoro tu jesteś to znaczy, że żyjesz. Po co to roztrząsać? Potrzebowałaś wczoraj rozrywki, bo psułaś nam dobrą zabawę. Przebieżka po mrozie powinna ci dobrze zrobić.
- Wsadź sobie swoje mądrości w swoje tłuste dupsko! – warczę.
- Coś ty powiedziała? – wstaje pośpiesznie z kanapy, a jej wyraz twarzy mówi mi, że właśnie nadepnęłam jej na odcisk.
- Że masz wsadzić swoje mądrości w swoje tłuste dupsko! – powtarzam tym razem głośniej.
- Zamknij się! Nikt cię tutaj nie chciał. Gdyby nie David, nawet by cię tutaj nie było. – odpowiada Jenna z cynicznym uśmieszkiem. Duma wymalowana na jej twarzy jest zabawna, ponieważ zapewne myśli, że jej słowa mnie zabolały. Aczkolwiek powiedziała coś, co sama wiem. Poza tym, gdyby David mnie o to nie poprosił nawet nie chciałabym tutaj być. Nie ze swojej własnej nieprzymuszonej woli.
- Jaki miałabym wtedy cudowny tydzień. – kwituję z rozbawieniem. – Myślisz, że chcę tutaj być? Z wami? Do diabła, nie! Jesteście najgorszym koszmarem, jaki może się przyśnić na jawie. Poza tym nie macie w sobie ani rozumu, ani inteligencji, a wasze wiecznie mokre cipki w klubach ze striptizem były wręcz obrzydzające. Ujeżdżałyście wczoraj sprośnego Mikołaja? – zapada cisza, która powinna mnie martwić, lecz tak nie jest. Zbieram swoją walizkę z podłogi, a następnie wrzucam do niej wszystkie swoje rzeczy. Dookoła wciąż panuje uparte milczenie, jakby wszystkie w swoim mózgu załapały ten sam błąd: „error". Ewentualnie szukają idealnej riposty, która zamknęłaby mi usta.
Całe szczęście nie zabrałam ze sobą wielu rzeczy, więc spakowanie torby zajmuje mi niecałe cztery minuty. Z łazienki zabieram żel pod prysznic, szampon i odżywkę i dopakowuję do torby.
- Co cię to w ogóle obchodzi? – pyta Jenna.
- Ale co? – parskam śmiechem, ponieważ prawie zapomniałam co mówiłam pięć minut temu.
- To co robiłyśmy ze sprośnym Mikołajem to nasza sprawa.
- Długo ci zajęło wymyślenie tejże błyskotliwej odpowiedzi. – odpowiadam z rozbawieniem. – Gdzie jest moja torebka? – zerkam na Sophie. – Radzę ci nie kłamać, bo inaczej powiem Davidowi, że zabawiałaś się rózgą Mikołaja. – posyłam jej przesłodzony uśmiech.
- Nie bawiłam się jego rózgą!
- Twoje słowo przeciwko mojemu. Więc jak będzie? Oddasz mi torebkę po dobroci? – Sophie oddala się w stronę swojego łóżka, po czym wyjmuje z szafki nocnej moją torebkę. Kiedy mi ją podaje, od razu sprawdzam jej zawartość. Telefon oraz portfel są na swoim miejscu, choć intuicja każe zajrzeć mi jeszcze do portfela, który okazuje się być pusty. Marszczę brwi. Jestem pewna, że miałam w nim sześćset dolarów. – Gdzie są moje pieniądze?
- Ktoś musiał zapłacić za limuzynę. – wypowiada Grace, a jej uśmiech jest diabelski. – Padło na ciebie. Cudownie, prawda?
- To jest kradzież. – odpowiadam poważnie, choć nie jestem zaskoczona, że dopuściły się do tego czynu. Są tępe jak noże kuchenne w moim mieszkaniu.
- Udowodnisz ją nam? – świergocze Jenna. Ma rację, nie mam dowodów na kradzież z ich udziałem, lecz sprawię, że ich portfele znacznie się uszczuplą. Z diabelskim uśmiechem podchodzą do minibaru, w którym wszystkie napoje są dodatkowo płatne dla hotelu. Otwieram drzwiczki, po czym wyrzucam z niej na podłogę cztery butelki Jacka Danielsa, dwie butelki malibu oraz szampana wartego pięćset dolarów. – Co ty robisz, idiotko! - wszystkie butelki pękają w zetknięciu z twardą podłogą, a zapach alkoholu roznosi się po całym pokoju. Kiedy sięgam po butelkę czerwonego słodkiego wina, chowam ją do swojej torby.
- Myślę, że jesteśmy kwita. – szczerzę zęby w uśmiechu. – Zgłoszę to w recepcji, aby doliczyli to do waszego rachunku. – sięgam po swoją torbę. – A teraz żegnam i życzę miłego ostatniego dnia w tej bajecznej zimowej krainie. – biorę swoje klucze do samochodu z wieszaka.
- Jesteś nienormalna! – wrzeszczy Grace.
- Tak? – puszczam w jej kierunku oczko. – Nie słyszałaś jeszcze najlepszego. Miłej podroży do domu pociągiem z przesiadkami.
- O czym ty mówisz? – pyta Sophie z paniką w głosie.
- No przecież przyjechałyśmy moim samochodem. Chyba nie myślałyście, że was odwiozę do domu?
Nie czekając na żadną odpowiedź, wychodzę z pokoju, a wraz z zamknięciem za sobą drzwi czuję, że mój koszmar dobiegł końca.
______
Dzień dobry,
W przerwie świątecznej postaram się dodać kilka rozdziałów 🥰
CZYTASZ
Serce nie sługa, zakochać się musi
Romance„Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest" ( William Wharton) Górskie miasto. Początek grudnia. India Mills ma dość swojej przyszłej bratowej i jej koleżanek z wieczoru panieńskiego. Marzy jedynie o tym, aby zakopać...