Rozdział 25

339 17 81
                                    

*POV LEVI*

-Mamo? - spytałem, patrząc na zamknięte oczy rodzicielki. Nie reagowała. Jej powieki pozostawały zamknięte, a poliki zapadnięte.

-Mamo? - spytałem ponownie, kurcząc się na skraju łóżka. Zabolał mnie od tego kręgosłup. Zazwyczaj nie mogłem wychodzić spod materaca dopóki mama mi nie pozwoliła. Tylko, że minęło około dwóch dni i nadal mnie nie wołała. Skoro żaden Pan tutaj nie przyszedł to w końcu wyszedłem.

-Mamo, jestem głodny. - powiedziałem cicho. Nigdy nie wolno mi było płakać ani krzyczeć. Takie były zasady w tym pokoju.

Mama jednak nie odpowiadała. Nachyliłem się nad nią powoli i delikatnie dotknąłem jej ramienia. Było zimne i twarde. Nie ciepłe i przyjazne, tak jak zwykle. Jej klatka piersiowa się  nie unosiła. 

Czasem zakradały się szczury do tego pokoju. Gdy umierały leżały tak samo zimne i sztywne. Tak samo jak mama. Ale ona przecież nie mogła umrzeć, przecież dwa dni temu jeszcze mnie tuliła.

-Mamo, poczekam aż się obudzisz. - szepnąłem. Zszedłem cicho z łóżka, krzywiąc się z bólu gdy moje kości dotknęły podłogi. Wszystko mnie boli, zawsze boli.

Podążyłem do kąta pokoju i usiadłem pod ścianą. Poczekam. 

Otrząsnąłem się ze wspomnień. Poczułem wiosenny wiatr we włosach, gdy mój wierzchowiec spokojnie jechał przez polany. Dookoła panował sielski spokój, po błękitnym niebie spokojnie sunęły ptaki, a okoliczne drzewa szumiały przyjemnie.

Odkąd tylko wyszedłem z Podziemia pokochałem naturę. Wszystko takie żywe, kolorowe, zmieniające się. Natura jest wspaniała, brak mi często słów by ją opisać. Jest cudowna, łagodna, tak jak ta polana po której stąpają kopyta mojego konia.

Jednocześnie jest nieubłagana, zimna i sroga. Chociażbyś klęczał i płakał nie przegonisz mrozów które niszczą plony, nie odwołasz wichury i groźnych piorunów.

Natura jest dla mnie wielką i nieokiełznaną istotą. Być może dlatego, że nie do końca ją rozumiem tak ją uwielbiam. Wszystko co nam daje i wszystko co zabiera. Kocham ją obserwować, zwłaszcza teraz na wiosnę. Wszystko pokryte przyjemną zielenią, zapach kwiatów i trawy, nieprzeniknione niebo.

Od zawsze podobały mi się polany. Wydają się takie nieograniczone i malownicze. Kocham obserwować jak po wysokich trawach przesuwa się wiatr, jakby tworząc niesamowity taniec. Uwielbiam polany z nieograniczoną zielenią.

-Levi, za niedługo będziemy. Już widać zabudowania. - powiedziała Nora, wybudzając mnie z rozmyślań. Zawsze w takich sytuacjach łatwo tracę koncentrację.

Przeniosłem wzrok na dziewczynę. Jej zielone, kocie oczy uważnie na mnie spoglądały. Kocham ten kolor, jak świeża i wolna polana. Zawsze mi się z tym kojarzyła. Z naturą i wolnością. Jednocześnie taka łagodna i piękna, a również straszna i momentami nieokiełznana. Jak dziki kot, który czasem uraczy jakiegoś człowieka swoimi mruczącymi względami.

-Jesteśmy na ziemi? Halo? Co się dzisiaj z tobą dzieje, masz niezłe zwiechy. - mruknęła Nora, machając ręką przed moją twarzą.

-Po prostu są ładne widoki. - odparłem, odwracając od niej wzrok. Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Na horyzoncie faktycznie pojawiły się budynki. Nie mogę uwierzyć, że Historia naprawdę w tak krótkim czasie stworzyła azyl dla sierot z ulic.

-Levi, na pewno wszystko w porządku? Ostatnio zbyt często się dekoncentrujesz. - powiedziała Nora poważnie. Odkąd wróciła razem z nią zaczęły znów mi się przypominać stare wspomnienia. Zwłaszcza te z moją mamą. Jak ją tracę, jak jej klatka piersiowa się nie unosi. Moja pierwsza i najgorsza trauma. Strata osoby, która jako jedyna szczerze kochała mnie w dzieciństwie.

Monotonia || Levi Ackerman x OC (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz