18. Rodzina

5.1K 181 86
                                    

Niewiele pamiętam z drogi do szpitala. Wiem, że stanęłam jak wryta po środku plaży, a późniejsze, wyraźniejsze wspomnienia mam już spod sali operacyjnej.

Pamiętam, że on mnie tam zawiózł i że reszta naszych znajomych też zaczęła panikować. Zdenerwowani, szybko wybiegli z wody, widząc, że ledwo się trzymam na nogach. Chyba upuściłam telefon i osunęłam się na piasek, trzymając pod ręką Liama, który mnie amortyzował.

Z tego, co zapamiętałam, to tylko on zachował zimą krew. Nie wiem jak, ale chyba z grubsza wyjaśniłam, że musimy stąd jechać. Prawdopodobnie gadałam od rzeczy, więc nie wiem jakim cudem domyślił się, o co mi chodzi.

Kiedy zaparkował pod szpitalem, wybiegłam z auta, jak oparzona i nawet nie wiem, ile czasu biegałam spanikowana po korytarzach, szukając odpowiedniej sali.

– Ile można na ciebie czekać! – usłyszałam zdenerwowany głos matki, kiedy ledwo dysząc dobiegłam pod salę.

Tata podtrzymywał ją ramieniem, bo cała aż się trzęsła. Chyba nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Więc wiedziałam, że jest źle.

Przez telefon nie chciała mi więcej powiedzieć. Wiedziałam tylko, że Soph miała wypadek, a teraz jeszcze to, że zaraz będą ją operować.

– Co... – nie mogłam nic z siebie wydusić, a to, że mama była na mnie wkurzona wcale mi nie pomagało – Jak...

– Potrącił ją samochód – odezwał się tata, który wyglądał na bardziej zasmuconego, niż zdenerwowanego. Przede wszystkim nie wydawał się zły na mnie. – Ma połamane żebra...

Nie zdążył dokończyć, bo z sali wyszedł lekarz. Wtedy żałowałam, że kazałam zostać Hendersonowi w samochodzie. Może byłoby mi prościej, gdyby stał obok?

– Państwo są rodzicami? – zapytał poprawiając maskę na nosie.

– Tak – odparł tata. – Co z nią?

– Poza kilkoma złamaniami ma pękniętą tętnicę udową. Potrzebuje pilnej transfuzji krwi – wyglądał o wiele spokojniej od nas wszystkich razem wziętych. Ale co się dziwić,  widzi takie rzeczy na codzień. – Bez tego nie możemy zacząć operować.

– Rozumiemy – mama głośno przełknęła ślinę.

– Które z państwa ma taką grupę krwi, co córka? – po tych słowach zapadła głucha cisza, która w moim odczuciu trwała godzinami.

– No dalej – popędzałam ich. – Ja mogę jej oddać krew – zadeklarowałam się.

Nieważne było, ile się kłóciłyśmy. Nieważne było, ile się nawzajem obrażałyśmy i ile razy chujowo się czułyśmy przez siebie nawzajem.

Bo jakby nie patrzeć, dalej byłyśmy siostrami.

Mama przez cały czas wpatrywała się w podłogę, a tata wzdychał co chwilę patrząc pustymi oczami to na mnie, to na lekarza, który zaczynał się niecierliwić.

– Z całym szacunkiem, ale nie mamy wiele czasu – ponaglał swoje prośby.

– My... – zaczął tata.

– Nie możemy jej oddać krwi – dokończyła mama, która nareszcie uniosła zimny wzrok z podłogi.

Spojrzała na lekarza tak, że spokojnie mogłaby uchodzić za bazyliszka. Jednocześnie tak przeszywająco i... Smutno? Nie wiem.

Byłam na tyle zdenerwowana i roztrzęsiona, że zupełnie nie myślałam. Nie łączyłam faktów. Przynajmniej początkowo.

– Jeśli państwo są rodzicami... – zaczął spokojnie tłumaczyć lekarz, ale po spojrzeniu, którym obdarzyła go moja matka przestał. – Rozumiem. W takim razie potrzebujemy innego dawcy.

See you againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz