32. Jeszcze nigdy...

5.1K 191 150
                                    

Tamtego ranka obudziłam się zdezorientowana, jak prawie zawsze. Nawet gdy były wakacje, to i tak najchętniej spałabym cały dzień, a potem wstałabym niewyspana. Tak było zawsze, więc starałam się chociaż o tej dziesiątej zwlec się z łóżka. Czasami wychodziło, czasami nie, ale przynajmniej się starałam.

Bardzo nie chciałam wracać do okresu, w którym chodziłam spać w środku nocy, albo nawet nad ranem, a potem spałam do późnego popołudnia. Byłam wtedy tak skrajnie wyczerpana i zmęczona, że dosłownie odechciewało się żyć. Dlatego teraz musiałam walczyć sama ze sobą każdego ranka.

W dodatku ostatniego wieczoru zasnęłam tak wcześnie, że byłam jeszcze bardziej zdezorientowana. Naprawdę musiałam być ostro zmęczona, jeśli poszłam spać przed dwudziestą. Kolejny powód, dlaczego nie wrócę do tego sportu. Tyle, że z tyłu głowy miałam to, że za dwa dni miałam znów spotkać się ze swoim trenerem. Brawo, Olivia. Wkopałaś się.

Tymbardziej nie pamiętałam o wiadomości, którą wysłałam paręnaście godzin temu. Znaczy się, nie pamiętałam przez pierwsze parę minut, przez które nie patrzyłam na swój telefon. Cudowne parę minut, bo potem to zobaczyłam. Jezu, byłam taką idiotką.

I mówię serio. Nie wiem, co miałam w głowie pisząc do niego, bo nawet nad tym nie myślałam. Nie myślałam, po co to robię. Dlaczego, ani co chcę tym uzyskać. Bo to było naturalne. Proste. Zbyt proste i jednocześnie zdecydowanie zbyt skomplikowane. A przede wszystkim wymagało ode mnie za dużo zaangażowania i p r z y w i ą z a n i a. Przywiązania, którego nigdy nie chciałam, a mimowolnie poczułam.

Niechętnie podniosłam się na łokcie sięgając po komórkę, która była rzucona gdzieś z drugiej srony. A na ekranie blokady od razu zobaczyłam to powiadomienie. Odpowiedź na moją wiadomość, która nawet nie była pytaniem. Bardzo wylewną wiadomość od Liama Hendersona:

"Ok"

I nic więcej. Zupełnie nic. Po prostu "ok". Obojętne i nic nie wyrażające "ok". Zwyczajne.

Kiedy zobaczyłam samą wiadomość bez kontekstu, to przez parę dobrych sekund musiałam się zorientować, o co właściwie chodzi. A chodziło o to, że ja do niego napisałam.

Teraz nawet nie chciało mi się tam iść.
W ogóle, to nic mi się nie chciało. A już tymbardziej kolejnego spotkania z Hendersonem. Jedyne, co podnosiło mnie na duchu, to świadomość, że w wiadomości napisałam Was. Czyli w razie czego podciągnę to pod czystą chęć spotkania się z Connorem. Tak. Bo przecież chciałam się z nim spotkać, tak?

***

Nie śpieszyłam się z zbieraniem i dopiero około czternastej byłam gotowa do wyjścia. Chociaż samo przyszykowanie zajęło mi maksymalnie pół godziny, a całą resztę czasu spędziłam na telefonie oraz oczywiście na dyskusji z matką.

Na moje szczęście miała coś dzisiaj załatwiać w kancelarii, więc tuż po moim śniadaniu i krótkiej konfrontacji z nią, wyszła. Tata rzekomo też siedział w pracy, więc w domu została Soph.

Wcześniej, tamtego dnia właściwie nawet z nią nie rozmawiałam, bo minęłyśmy się na schodach. Ale wystarczyło, by zauważyć, że od rana, a właściwie południa, roznosiła ją aż nienaturalna energia. No i była w całkiem dobrym humorze, więc nie chciałam tego psuć. W ogóle wolałam się do niej nie odzywać, bo każdym słowem ryzykowałam, że powiem coś, czego będę żałować.

Tak czy siak, kiedy byłam względnie gotowa do wyjścia, zeszłam na dół, żeby obejrzeć coś w telewizji. Nie było mowy, że skupię się na czymkolwiek innym, skoro byłam już umówiona. Zawsze tak było. Cały dzień z głowy.

See you againOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz