Prolog

97 12 4
                                    

Zawsze starałam się korzystać z życia jak najwięcej.

Zwiedzając nowe miejsca, próbowałam przysmaków, których nie mogłam spotkać w swoich okolicach. Jak pojawiała się nowa piosenka jakiegoś piosenkarza czy piosenkarki, odsłuchiwałam ją w pierwszej wolnej chwili. Kiedy miałam okazję spróbować czegoś nowego jak na przykład surfowania po morzu, po prostu to robiłam. Gdy na mojej drodze stawał ktoś nowy, chciałam go poznać w mniejszym czy większym stopniu.

Co się zmieniło w przeciągu ostatniego roku?

Właściwie tylko ta ostatnia rzecz.

Nie chciałam poznawać nikogo więcej i zbliżać się do tej osoby, wiedząc, że mój czas dobiegał końca przez moje głupie serce, które było zbyt słabe, bym mogła dożyć starości. Tak słabe, że większość moich marzeń, które chciałam spełnić w przyszłości, mogłam wyrzucić do kosza.

To, co mogłam, już wykonałam, a ostatnie dwa miesiące, które były dla mnie tym pewnym czasem, że na pewno ich dożyję, postanowiłam przeżyć już nieco spokojniej.

I tak znalazłam się na polanie kawałek za miastem, siedząc przy samotnym drzewie w towarzystwie golden retrievera i spoglądając na piękne kwiaty zasadzone przy nim.

Choć żyłam tu od zawsze, nigdy nie spotkałam osoby, która się tym zajmowała.

Przyjechałam tutaj samochodem, zabierając ze sobą swojego psa, który był ze mną od ponad dziesięciu lat.

Spojrzałam na niego, uśmiechając się na widok tego, jak motyl usiadł mu na nosie, korzystając z tego, że spał. Ale ten delikatny dotyk od razu go obudził. Uniósł się nieco, jednak nie wykazał chęci, aby pobiec za odlatującym motylem. Po pięciu sekundach wrócił z powrotem do leżenia.

Sięgnęłam po aparat, z którym rzadko się rozstawałam, gdy spędzałam czas sama. Lubiłam uwieczniać w nim piękne chwile, a ta również taka była. Czułam się spokojna, bezpieczna, szczęśliwa.

Choć z tyłu głowy dalej godziłam się z tym, co miało nadejść i nie potrafiłam przestać myśleć o tym, czego nie uda mi się już w życiu dokonać. Tak naprawdę dopiero w nie wkraczałam, bo zaledwie niecałe pół roku temu skończyłam osiemnaście lat.

Wiele razy płakałam na myśl o tym, że z dnia na dzień powoli umierałam. I w tamtym momencie, korzystając ze słonecznego, ostatniego dnia czerwca, również poczułam w oczach łzy. Ale nie płakałam.

Musiałam być silna.

Dla siebie. Dla rodziców. Dla przyjaciela.

Nadal starałam się czerpać z każdego dnia tak dużo, jak tylko mogłam, ale mimo, że nie przyznawałam się do tego głośno, stawało się to dla mnie coraz cięższe.

Od zawsze byłam tą dziewczyną, która tryskała energią i zarażała innych dobrym humorem.

Byłam nieśmiała, ale gdy już się na kogoś otwierałam, co zazwyczaj było długim procesem, to ofiarowywałam mu całą siebie. To z pewnością była moja wada, bo nie raz przez to oberwałam. Zaufałam tym osobom, którym nie powinnam.

I naprawdę nie chciałam wciągać do swojego życia nikogo więcej.

Chciałam jedynie spędzać czas z moimi najbliższymi i na tyle, na ile to było możliwe, spełnić jeszcze kilka swoich skrytych pragnień.

Ale wystarczyło jedno zdjęcie, aby to się zmieniło. Sekunda mojej bezmyślności, by on mnie zauważył. Choć starałam się pozostać ukryta, nie udało się.

Miles Radley wpadł do mojego rozpadającego się świata, sprawiając, że koniec zaczął wydawać mi się bardziej odległy, niż to było naprawdę. Przy nim każda minuta była intensywniejsza, jakby wcale nie trwała tylko sześćdziesiąt sekund. Dotykiem potrafił zatrzymywać czas, choć jedynie w mojej wyobraźni. Ale tyle wystarczyło. Wystarczyło, abym pozwoliła mu przy mnie trwać. Bo, gdy byliśmy sami, to wieczność stawała się niemal realna. Każda doba się wydłużała. A niczego nie pragnęłam tak bardzo jak tego, by móc uwierzyć, chociaż na chwilę, że miałam przed sobą więcej niż dwa miesiące życia.

A on mimo wad, mimo tego, że nie chciałam na początku, aby był przy mnie, mimo tego, że denerwował mnie czasami jak nikt inny, dał mi ją. Nadzieję.

Ale nie na szczęśliwe zakończenie, bo w nie nie wierzyłam od samego początku. Tak było mi po prostu łatwiej.

Dał mi coś więcej. Wiarę, że w kilkadziesiąt dni mogłam zmieścić tyle wspaniałych wspomnień, ile niektórzy zbierali miesiącami, latami.

I nieważne, że był również osobą, przez którą płakałam. Bo przy nim śmiałam się najgłośniej.

Że chociaż chciałam opierać się z całych sił myślom bliskich mi osób, że to jeszcze nie musiał być mój koniec, bo jeszcze nie wszystko było stracone, to jego upór sprawił, że przez chwilę ja sama w to uwierzyłam. Wystarczyła jedna krótka chwila.

Czy to był moment, w którym go znienawidziłam? Czy jednak oni wszyscy mieli rację? Tylko nie ja?

Czy miałam swój upragniony w głębi duszy szczęśliwy koniec?

Nie zawsze poznajemy od razu odpowiedzi na swoje pytania.

Ja również poznawałam Milesa stopniowo. Tak jak i on mnie.

Zapraszam do wgłębienia się w moją historię.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przyszła pora na rozpoczęcie publikacji nowej książki. Dwunastej. Kolejny raz daje sobie wyzwanie, bo jak niektórzy wiedzą, tyle ile bólu daję swoim bohaterom, czuję również ja sama.

Dlatego też przy każdym rozdziale łamie mi się serce, choć jestem w trakcie pisania dopiero siódmego.

Rozdziały będą pojawiać się tym razem raz w tygodniu, a przynajmniej będę się tak starać. Mam zbyt mały zapas, aby wstawiać je częściej, ale zależy mi na systematyczności, więc myślę, że jeden na tydzień, to będzie idealna opcja w obecnej sytuacji.

Miałam mały kryzys, z którego powoli wychodzę, ale mam nadzieję, że przynajmniej długość rozdziałów Wam to wynagrodzi, bo są nieco dłuższe niż zwykle.

Mam też nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu zainteresuje Was ta historia i zostaniecie ze mną na dłużej ❤️

Zapraszam na mojego instagrama - trololo64_watt, gdzie będą pojawiać się między innymi małe "spoilery" 🙈

Jeżeli prolog cię zainteresował, zostaw gwiazdkę ☆

Będę bardzo wdzięczna ♡

Do zobaczenia za tydzień ❤️

Skrawek niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz