14. Moja decyzja.

31 4 1
                                    

Aurora

Gdy nastał piątkowy poranek, wydarzyło się coś nieoczekiwanego.

Jak tylko usłyszałam od rodziców, że mogę jechać, jeśli będę cały czas pod telefonem i co jakiś czas dawać znać, że wszystko w porządku, nie potrafiłam przestać się uśmiechać.

Choć przed nimi starałam się nie pokazywać, jak bardzo mi na tym zależało. Bo musieli się dowiedzieć, że nie jechałam sama. Inaczej miałabym większy problem z tym, by mnie puścili. Ale przez fakt, że jechałam tam z chłopakiem, o którym musiałam oczywiście w skrócie opowiedzieć, aby wiedzieli, że nie był mi obcy i nie miał złych zamiarów, dali mi wolną rękę. Pozwolili cieszyć się tym wyjazdem.

Obiecałam, że wrócę następnego dnia przed południem.

Nie miałam zamiaru spać tej nocy. Nie chciałam tracić ani chwili nad morzem. Miles również, choć na początku upierał się przy tym, by zarezerwować jakiś nocleg, gdybyśmy opadali z sił. Drzemka na plaży i to szczególnie w nocy, nie byłaby najrozsądniejszym pomysłem.

Gdy się pakowałam, co chwilę wymieniałam z nim sms-y. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.

Było w końcu "dobrze". Od momentu, kiedy wstałam, miałam dobry humor i nie zapowiadało się na to, aby szybko to się zmieniło.

Kiedy zamknęłam już plecak z rzeczami, które mogłyby mi się przydać przez następne kilkadziesiąt godzin, usiadłam na łóżku.

I wtedy poczułam ból. W sercu. Jakby coś przez chwilę chciało mi je zmiażdżyć.

Trwało to zaledwie dwie sekundy, ale tyle wystarczyło, bym otworzyła szerzej oczy z paniką i zaczęła głębiej oddychać.

Nie teraz.

Nie, kurwa, teraz.

Wzięłam leki, które musiałam brać codziennie, zastanawiając się przez moment, czy mówić o tym rodzicom. Wiedziałam, że robiąc to, nasz wyjazd mógłby przepaść. I jak zwykle największym rozczarowaniem było moje serce.

Posiedziałam jeszcze kilka minut, upewniając się, że ból minął, po czym usłyszałam głos mamy, że Miles podjechał już pod dom.

Spojrzałam na jego trzy ostatnie wiadomości. W pierwszej napisał kolejny raz, że nie może się doczekać. W drugiej pytał, czy już do mnie jechać. W trzeciej, że i tak już jedzie, bo męczy go siedzenie w domu i chce się jak najszybciej ze mną zobaczyć.

Kąciki moich ust drgnęły na moment. Nie chciałam psuć sobie dnia tym jednym małym incydentem. Miałam nadzieję, że nie powtórzy się on do następnego dnia. Chciałam tylko chwili szczęścia bez bólu, który rozpraszał wszystkie dobre momenty.

- Trzeba przyznać, że wozi się całkiem nieźle - usłyszałam komentarz taty.

Sięgnęłam po plecak, a na koniec rozejrzałam się jeszcze po pokoju, czy na pewno wszystko wzięłam. Spojrzałam na aparat, który czekał na to, aż go wezmę. I po sekundzie to zrobiłam. Wtedy już miałam wszystko, czego potrzebowałam.

Zeszłam ze schodów, starając się nie wyglądać na kogoś, kto chciał jak najszybciej uciec z domu i wpaść do samochodu chłopaka, którego po wczorajszej nocy zaczęłam darzyć jeszcze czymś więcej.

Byłam o krok od zauroczenia się w nim. Czy byłam w stanie to powstrzymać?

Miles przyjechał własnym samochodem, aby w taki sposób dostać się łatwiej na drugi koniec miasta, skąd mieliśmy odbyć dalszą podróż pociągiem. Miał zostawić auto na płatnym parkingu, który ktoś miał na oku przez dwadzieścia cztery godziny.

Skrawek niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz