EPILOG

120 5 0
                                    

Stojąc na wejściu do wielkiego programu holu Stowarzyszenie nie było w stanie zwalczyć lekkiego uśmiechu politowania złego efektu, jaki się tam rozgrywał.

Thomas Andre, którego przywiało tutaj bóg wie z jakiego powodu górował rozbawiony nad skutkiem roztrzęsionym agentem a za jego placami stał Adam White, który później musiał zaraz rozchorować.

Po drugiej stronie holu Baek Yoon-Ho wrzeszczał na niewzruszonego Choi Jong-Ina, który przecierał okulary szmatką. Reszta łowców rangi S patrzyła na to z ostrożnej uwagi, w jaki sposób nie należy angażować.

Dziś oglądało się spotkanie szefów pięciu grup gildii z przewodniczącym.

Gdzieś za moimi dźwięk był podniesiony energetycznie głos Jin-Ho paplającego jak katarynka.

Mój ojciec westchnął koło mnie mrucząc coś o dziecich jankesach. Thomas Andre chyba nie przypadł mu do gustu.

Uznając, że nie chcę mieć z tym zakłócenia, nic nie użyłem wymiany cienia i już po chwili zadziałało w moim urządzeniu.

- Kochanie nie zostawiaj proszę usługi wykonywania zadań na środku kuchni.

Mama obsługuje widok od oglądanego programu i wskazuje na sztylety dane mi przez Thomasa prostego na stoliku do kawy.

A więc tutaj się podziały.

Przepraszając ją zagarnąłem broń i udałem się na miejsce mojego zadania.

Powitała mnie sporych rozmiarów brama kategorii A.

- A więc jest nasze wsparcie.

Odtworzono źródło pochodzenia trzech agentów Stowarzyszenia stojących przy swoim aucie, a wśród nich Jin-Chula.

- Potencjalna czerwona brama?

Agent skinął głową, podchodząc bliżej mnie.

- Zabezpieczcie teren. - Na krótkie polecenie Jin-Chula dwóch agentów skinęło głowami.

- Sam doskonale dałbyś sobie radę. - Wsadziłem ręce do kieszeni zajmując się gdy Jin-Chul aktywował swoje artefakty. Wprowadzono już nawet ich nie wzmocniono, aby zwiększyć swoją siłę, a mimo to nadal je nosił.

Ten drobny fakt, że moje serce zabiło mocniej.

- Prezes bawi się w swatkę.

Uśmiechnąłem się krzywo na ponury ton Jin-Chula.

- Przestań na chwilę zadręczać się szpiegowaniem naszego przez pół świata łowców i chodź. Ta brama wiecznie czekać nie będzie.

Weszliśmy w bramę w tym samym czasie, a moim oczom ukazał się jałowy górzysty teren. Tego typu czerwonej bramy jeszcze nie napotkałem.

Uśmiechnąłem się krzywo gdy mój cień zadrgał niespokojnie pod moimi stopami.

Pomyśleć, że kiedyś poczuję się taki pusty. Taki samotny.

Nie jestem sam. Już nigdy nie będę sam.

- Powstanie.

KONIEC

Nie boje się ciemności, to ona boi się mnie. - SOLO LEVELINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz