Rozdział 2. Wszędzie dobrze, ale przy rodzinie najlepiej.

53 15 45
                                    


Nie mając co ze sobą począć, Nora skierowała się na obrzeża wioski. Tu chodziło znacznie mniej ludzi, a sama droga była jej aż za dobrze znana. W tym miejscu znajdowały się sady owocowe przyjaciela jej rodziny. Przywykł już do jej wizyt i nierzadko wręczał jej cały kosz swoich zbiorów. Tym razem jednak go nie zastała. Podeszła więc do jednego z niedużych drzew i usiadła, opierając się o nie.

      Gdy już usadowiła się wygodnie, sięgnęła do sakwy, wyciągając z niej mały notes oraz krzywo zaostrzony ołówek. Otworzyła go na zaznaczonej tasiemką stronie. Na pożółkłej kartce widniał rysunek gadziego pyska. W zamyśleniu przerzuciła kilka stron wstecz, tam też narysowała podobne jaszczurki. Przygryzła niezaostrzoną krawędź ołówka w zadumie.

      Niepokoiło ją to. Czuła, że za tymi snami kryję się coś więcej, ale nie była w stanie stwierdzić, co konkretnie. W trakcie rozmyślań mimowolnie jej ręka wodziła po kartce, co rusz dorysowując kolejne szczegóły, lub poprawiając niedociągnięcia. Całkiem ją to pochłonęło. Nagle przy jednym z mocniejszych ruchów, czubek ołówka gwałtownie się złamał. Zamrugała powoli, wracając do rzeczywistości spoza krawędzi stron. Spojrzała w górę, zaskoczona jak ciemno już się zdążyło zrobić. W pośpiechu spakowała swoje klamoty i wstała, otrzepując się z trawy. Powinna już wracać do domu, więc tak zrobiła. Ruszyła z powrotem utartym szlakiem prowadzącym do serca wioski.

      Na niebie pojawiły się pierwsze bliźniacze gwiazdy. Jedna wisząca nad drugą, obserwowały ją swoim jednakowym blaskiem. W tym czasie ona przechadzała się opustoszałą kamienistą ulicą, mijając rzędy domów. W co po niektórych oknach pojawiały się już powoli światła. Ten widok sprawił, że nabrała ogromnej ochoty, by wrócić jak najszybciej do własnego. Mając nadzieję, że zazna odrobiny spokoju w towarzystwie rodziny.

      Niestety i tym razem mogła sobie tylko poważyć, bo pierwsze, co zobaczyła po przekroczeniu progu, był czarny warkocz wchodzący właśnie do innego pokoju. Oksana bez wątpienia krzątała się w zakamarkach ich kuchni. Nora zasępiła się na ten widok.

      Prócz niej zastała również swoich trzech starszych braci przesiadujących w salonie. Tymon czytał jakąś książkę, wylegując się w fotelu, a bliźniacy grali na środku pokoju w karty. Był to ich, jak twierdzili, sprawdzony sposób na rozwiązywanie wszelkich sporów. Nie raz i nie dwa przechodziło jej przez myśl, że życie tej dwójki było jedną wielką grą w karty, a byli w tym dobrzy jak nikt inny. Co weekend wracali do domu obłowieni w fanty wygrane przy grze z rówieśnikami z okolicy. Już dawno przestali się tym przejmować.

      Omiotła każdego z nich wzrokiem. Już na pierwszy rzut oka widać było, że są rodzeństwem. Pomijając fakt, że Emil i Uriel byli jak dwie krople wody, to gdyby nie dzieliły ich od Tymona cztery lata różnicy, to mogliby bez problemu uchodzić za trojaczki. Całą ich rodzinę bez wyjątku charakteryzowały brązowe czupryny w parze z niemal całkiem czarnymi oczami oraz zadarte nosy i wydatne podbródki.

      – Za co mnie los pokalał, że nawet we własnym domu muszę ją ciągle znosić? Przyssała się do mnie jak jakaś pijawka – powiedziała półszeptem, siadając koło skupionych graczy.

      – My tam nie narzekamy, przynajmniej robi nam kolacje – odrzekł Tymon, nie odrywając wzroku od lektury.

      – Gdzie się podziali rodzice? – zapytała, biorąc do ręki jedną z odrzuconych kart leżących na ziemi. Nie była w stanie określić, w co tym razem grają. Przez całe swoje życie wymyślili tyle różnych gier, że całkiem straciła już w tym rachubę.

      – Mama poszła z jakąś sprawą do sąsiadki – powiedział Uriel.

      – Tata chyba rzeźbi coś na górze – dodał Emil.

Otchłań PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz