Rozdział 10. Ian

928 121 9
                                    

Pięć lat temu
Afganistan, Kabul

Gorący pustynny piach czułem już nawet w ustach. Nieprzyjemny żar okalał całe moje ciało, a mundur wojskowy wcale nie pomagał. Gorąc buchał, wzrok rozmywał się, a wrzaski kobiet z dziećmi były tak donośne i nieprzyjemne, że grymas pojawił się na mojej twarzy. Zacisnąłem ręke na karabinie, upewniając się jeszcze raz, że był zabezpieczony. Szedłem przed siebie prosto zabezpieczając boki. Kłęby kurzu unosiły się w powietrzu, utrudniając widoczność.
Wyjrzałem zza betonowego, sypiącego się budynku. Oddział talibów właśnie zmierzał w naszą stronę.

– Wchodźcie do budynku już! Jest ich więcej, uderzamy gdy powiem – powiedziałem na tyle głośno, by słyszeli. Weszliśmy, ubezpieczając siebie nawzajem.

Wyważyłem drzwi, mijałem bezdomne matki z dziećmi, które leżały na brudnym materacu w dziurawych ciuchach. Jeden z naszych żołnierzy rzucił w ich kierunku chleb. Budynek ledwo nie trzymał, to nie było bezpieczne miejsce, by przebywać w nim z dziećmi, ale to był Afganistan. Pokazałem ręką, by szli dalej. Musieliśmy ich zaskoczyć, bo inaczej mogli zaskoczyć nas. Szliśmy ciasno przy sobie z karabinami przed sobą, wycelowanymi prosto. Niktowizor oświetlał mi drogę. Nagle zobaczyłem przed sobą ostrze. Prawie dostałem w tętnice. Facet dostał kolbą prosto w głowę. Dobiłem go kulką prosto w głowę i od razu schowałem się za ścianę.

– Kurwa, na dziewiątej– ryknąłem i zaczął się ostrzał. Było ich znacznie więcej. Mieli zakryte głowy chustami, ciemne brody i jebane karabiny. Jebane kurwy.

Zmieniłem magazynek, odbezpieczyłem broń. Gdy nadszedł wystrzał poczułem dobrze mi znany zapach siarki. Jeden z moich żołnierzy cofnął się, by zabrać rodzinę w bezpiecznie miejsce. Sytuacja była napięta można powiedzieć, że chujowa.

– Potrzebujemy wsparcia – powiedziałem przez radio do bazy.

– Dobra, wysyłam oddział.

– Pośpieszcie się kurwa, bo jest ich dużo – ryknąłem.

– Do przodu – pokazałem ręką. Nie mogliśmy stać w miejscu, bo wiedzieli gdzie byliśmy. Musieliśmy zmienić położenie.

Zaczął się kolejny nacisk. Wtedy uderzyliśmy my. Pociski latały wszędzie, ale udało nam się wyjść obronną ręką. Wyszliśmy wszyscy, depcząć po ciałach swoich wrogów.

Został nam tylko gorący żar, pustynny piach i czarne myśli.

Otworzyłem oczy, jednocześnie będąc zalany potem. Sytuację z Afganistanu, Iraku budziły mnie cholernie regularnie. Nawet, gdy robiłem sobie drzemki podczas dnia jak np. teraz. Wstałam z kanapy od razu odrywając od ciała podkoszulek. Zerknąłem na córkę, która dalej spała w wózku. Następnie przeniosłem wzrok na zegar spałem może jakieś pół godziny. Po tym jak Colin pomógł mi uporać się z końmi zasnąłem jak małe dziecko, ale właśnie tego było mi potrzeba. Włączyłem telewizor, by zagłuszyć głuchą ciszę w domu. Gdy była tu Janet nigdy nie było tu cicho. Zawsze nuciła lub tańczyła do country. Wszędzie było jej pełno, ale teraz nawet jej ulubiona muzyka sprawiała mi ból, więc zastąpywałem to telewizorem. Przeszedłem do kuchni, by zrobić sobie mocną, czarną kawę, bo tylko ona dawała radę postawić mnie na nogi.

Zdjąłem podkoszulek, który przykleił mi się do klatki piersiowej i pleców. Przetransportowałem do siłowni kosz mojżejsza, który stał w salonie. Wracając od razu wziąłem śpiącą córkę na ręce i położyłem w koszu. Musiałem treningiem w domowej siłowni dać upust emocjom. Było tu wszystko co było mi potrzebne. Ławka, bieżnia, podpórki do pompek, sztangi, uchwyty, worek bokserski. Może było to dla niektórych stratą pieniędzy, ale siłownia była miejscem, w którym mogłem żyć, jak dawniej. Z małym dzieckiem nie miałem szans, by chodzić na normalną siłownie.

Army love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz