Rozdział 8. Isabella

918 124 5
                                    

Próbowałam w jakikolwiek sposób zapsuć ciszę, która panowała między mną, a Colinem. Cholera, zostałam rzucona w naprawdę rwącą rzękę. Nigdy nie opiekowałam się dziećmi. Dzieci mojego brata widziałam tylko na videorozmowie.

– Więc rzuciłaś pracę w korpo? – zapytał, gdy jechaliśmy na drugą stronę Waszyngtonu. To było tak formalne pytanie, jak rozmowa o pracę. Czułam, że Colin raczej chciał mieć ze mną dobre stosunki, ale wiedziałam też, że oboje byliśmy zdystansowani.

–Tak, męczyłam się tam już  i byłam tylko na posyłki prezesa. Harowałam jak wół przez to też poniekąd nie jestem już ze swoim chłopakiem – odparłam szczerze. Fakt to on zrobił mi większe świństwo sypiając z moją siostrą, ale ja też nie byłam bez winy. Wracałam do domu późno wieczorem, a rano już mnie nie było. Gdybym pracowała osiem godzin zapewne nie byłoby tak. Oboje psuliśmy naszą relację, ja zaczęłam, a on skończył.

– Przykro mi – odparł. Wiedziałam jak działało to "przykro mi", ale nie chciałam tego komentować. Ludzie po prostu chcieli być mili, a ja zawsze musiałam doszukiwać się szczerości i prawdy. Taka już byłam.

– A ty jak zaciągnąłeś się do wojska? – zapytałam.

– Mój chrzestny był w wojsku oficerem. Często zabierał mnie na parady, chodziłem z nim na strzelnicę, jeździliśmy na różne targi. Słyszałem do niego wiele historii, tych miłych jak i straszych, ale pomimo tego zaszczepił to we mnie.

– Służba z powołania, to piękne – powiedziałam szczerze. Zawsze podziwiałam mundurowych. Zarówno wojskowych, policjantów czy strażaków. Jednak pomimo tego jak bardzo ich podziwiałam to nie mogłam zrozumieć aż takiego poświęcenia.

Droga zmieniła się i jechaliśmy przez osiedla domków jednorodzinnych. Centrum Waszyngtonu widać było coraz mniej za to zaczynały rozciągać się pola i lasy. Piękna okolica, niedaleko miasta a pomimo tego czułam się tu trochę jak na wsi. Zjechaliśmy z głównej drogi osiedla, by skręcić w drogę polną. Przejechaliśmy przez uroczy mały mostek i zobaczyłam biały, urokliwy domek z werandą i z ogromnym podwórkiem. Widziałam biegającego psa, a w oddali od domu stadninę.

– Jeseśmy – odparł Colin i odpiął swój pas. Ja zrobiłam to samo i wysiadłam z samochodu.

Przywitało na szczekanie berneńskiego psa pasterskiego. Pies wpuścił mnie na swój teren tylko przez Colina, którego teraz go drapał za uszami.

– Już Hera, starczy –  usłyszałam stanowczy głos gdzieś przed nami.

Uniosłam głowę, a mój wzrok od razu spotkał się z jego. Mężczyna zmroził mnie wzrokiem. Przejechał nim po całym moim ciele, by znowu zatrzymać się na twarzy. Nie zaszczycił mnie nawet cieniem uśmiechu, zupełnie jakbym była jego wrogiem. Zapowiadało się cudowne popłudnie. Nie wiedziałam zbytnio co zrobić, gdzie posiać wzrok, by nie skanować jego ciała. Widać było choć miał koszule w kratę, że był dobrze zbudowany.
Jego włosy były w nieładzie, jakby nie miał czasu ich obciąć. Pasowała do niego krótsza fryzura.

A później zdałam sobie sprawę, że on wiedział, że się na niego gapię.
Spaliłam buraka i spuściłam wzrok w ziemie.

Boże idiotko, dałaś się przyłapać

Mężczyna zszedł z werandy. Colin podszedł w moją stronę i nas sobie przedstawił.

– Ian, poznaj to przyjaciółka Melanii z czasów Hight School. Przyjechała do nas na weekend – mężczyna pokiwał powoli głową. Nawet na mnie nie spojrzał. Miałam ochotę powiedzieć mu co sądze o takim chamstwie, ale nie chciałam robić tego, gdy zaczynałam od nowa poznawać Melania i jej narzeczonego. Po prostu nie chciałam zostawiać po sobie jakiegokolwiek złego wrażenia. Nie chciałam się kłócić z facetem, któremu miałam pilnować dziecka, ale on najpewniej o tym jeszcze nie wiedział.

Army love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz