Trzasnąłem za sobą drzwi od samochodu, gdy spojrzałem na deskę rozdzielczą zobaczyłem w promieniach słońca kurz. Musiałem w końcu ogarnąć siebie i swoje życie, musiałem dla niej. Prostymi krokami, które jakoś powoli musiałem zacząć wykonywać, nawet jeśli było to przetarcie mokrą husteczką deski rozdzielczej. Włączyłem cicho piosenki country, które wprawiały w Adeline w spokój. Jej humorki znikały w kilka sekund, a dziś była wyjątkowo marudna. A ja potrzebowałem chwili oddechu, bo czasem po prostu zwyczajnie byłem zmęczony. Gdy wyjechaliśmy z podjazdu na niebie zaczęły zbierać się deszczowe chmury. Na szczęście pomyślałem i przed wyjazdem zagnałem konie do stajni. Brakowało mi tylko stetsonu i naprawdę poczułbym się jak na farmie. Nie lubiłem zgiełku miasta, dlatego właśnie wraz z Janet zdecydowaliśmy się mieszkać właśnie tu. Osiedle powoli rozbudowywało się, ale w promieniu najbliższych metrów nie było nowych domów. Dość sprawnie dojechaliśmy do miasta. Obyło się bez większych korków.
Zaparkowałem na podjeździe do garażu, gdzie stało auto Melanii. Zauważyłem, że Adeline spała. Miała ciężką noc, była marudna i najwyraźniej coś jej było. Byłem zmęczony, sfrustrowany i naprawdę potrzebowałem wrócić do pracy, by coś oderwało moje myśli od zmarłej żony. Instynktownie spojrzałem na obrączkę, którą wciąż nosiłem na palcu. Kawałek złota, który teraz znaczył dla mnie więcej niż mógłbym się spodziewać.
– O! Już jesteście – zawołała Melania wychodząc z domu. Miała na sobie luźne, przewiewne spodenki i brzoskwiniowy sweter, który dostała od mojej żony na urodziny. Doskonale go pamiętałem, bo była nim zachwycona.
Wyszedłem z samochodu, by się z nią przywitać. Zostawiłem otwarte drzwi od swojej strony, by Adeline miała dostęp do świeżego powietrza. Chciałem, by choć trochę nadrobiła sen.
– Cześć, opowiadaj co się stało – spojrzałem na mały samochód.
– Nie mogłam do odpalić – mówiła, a ja otworzyłem maskę samochodu.
– Podaj mi kluczyki – powiedziałem, a Mel od razu mi je podała. Rzeczywiście samochód nie odpalał.
– To pewnie akumulator – powiedziałem, wysiadając z samochodu.
– Muszę kupić nowy? – zapytała niepewnie. Zaśmiałem się. Ludzie często zbyt szybko kupywali nowy akumulator, nie myśląc, że wystarczy go tylko podładować.
– Nie, podładuje ci go, a jeśli dalej coś będzie się pierdolić to dam ci numer do Jaspera – kobieta otworzyła szerzej oczy.
– Nie stać mnie na jego usługi – powiedziała.
– Spokojnie, da ci rabat – Jasper był moim bratem młodszym o dwa lata. Miał swój warsztat samochodowy i był najlepszy w mieście. Jego klientami nie byli tylko zwykli ludzie, a znane twarze w Stanach – aktorzy, politycy, ludzie biznesu.
– Skoro tak mówisz.
– Jakbyś mogła to weź małą do domu, ja tu wszystko zrobię – kiwnęła głową i razem z fotelikiem wyciągnęła moją córkę.
Gdy poszła, zrobiłem wszystko co powinienem w tej sytuacji. Zmierzyłem poziom naładowania miernikiem, a gdy był za niski, wiedziałem, że trzeba go naładować. Wyciągnąłem akumulator, by naładować go prostownikiem. Wszystkie rzeczy znalałem w garażu Colina. Czas ładowania był dość długi, więc dobrze, że przyjechałem wcześnie.
Gdy akumulator ładował się poszedłem do domu. Melania w tym czasie próbowała uśpić moją marudną córkę.– Nałoże ci zupy – zaproponowała. – Meksykańska, twoja ulubiona.
Uśmiechnąłem się.
– Z grzeczności nie odmówię.
Poderwałem się, gdy Adeline zaczęła płakac. Na dźwięk jej płaczu, wstawałem na baczność, zupełnie jak w wojsku. Nie lubiłem, gdy płakała, czułem jakby coś rozrywało mi serce.
– Ja pójdę, jedz – powiedziała dość stanowczo Mel. Wiedziałem, że potrzebowałem pomocy, ale nie chciałem tego przyznać sam przed sobą. Czułem się winny, że moja córka nie miała matki. Gdybym tylko był w domu, nic takiego, by się nie wydarzyło.
Obserwowałem żone mojego przyjaciela, która miała takie podejście do mojej córki, że coś zaciskało mnie w gardle, gdy myślałem o tym, że Adeline nie miała mamy. Uspokoiła ją, a ona patrzy na nią jak zaczarowana. Chciałem, by widziała w niej ciocie, dobrą przyjaciółkę, a nie mamę.
– Kiedy jadła? – zapytała, kołysząc ją w ramionach.
– Przed wyjazdem, także nie powinna być głodna – odparłem cicho.
– Mam do ciebie pytanie, może małą prośbę – zaczęła niepewnie, a ja spojrzałem na nią cierpliwie.
– Coś się stało? – zapytałem.
– Isa jest dziennikarką i jak wiesz zbliża się Dzień Weterana. Potrzebuje kogoś z kim mogłaby przeprowadzić wywiad. Dzwoniła wszędzie, ale sam wiesz jak trudno znaleźć kogoś, kto zgodziłby się na wywiad.
Dobrze wiedziałem, bo sam ich nie udzielałem. Weteranom nie było po drodze wracać do niezbyt przyjemnych momentów swojego życia. Chociaż to była służba i sami się na to pisaliśmy, to wciąż była wojna. Śmierć była na porządku dziennym, głodne i brudne dzieciaki biegały po ulicach. Ostrzały, o każdej porze dnia i nocy. Adrenalina i strach, że już więcej nie zobaczysz żony, dzieci, matki czy ojca. Człowiek w takim momentach rozumiał, że nie był nieśmiertelny. Dlatego udzielanie wywiadów wcale nie było przyjemne i nikt o niech nie marzył.
– Co w związku z tym? – zapytałem.
Mel spojrzała się na mnie znacząco, a ja już domyśliłem się, o co jej chodziło. Chciała zrobić ze mnie kozła ofiarnego. Pokręciłem przecząco głową, nie było nawet takiej mowy. Rzeczywiście byłem jeszcze w domu, ale to wkrótce miało się zmienić. Nie chciałem zostawiać małej, ale nie miałem wyjścia. Musiałem zarabiać, moi rodzice mieszkali cztery godziny drogi stąd, w Port Angeles. Nie mogłeś ściągać ich do Waszyngtonu, by zajmowali się wnuczką, gdy tam mieli dom i swoje życie. Adeline musiała iść do żłobka, nie było innego wyjścia.
– Proszę, to dużo dla mnie znaczy, dla niej też.
– Zastanowię się. Kiedy miałaby przylecieć ?
– No właśnie – widziałem jej zmieszanie. Nie zbyt wiedziałem, o co jej chodziło.
– Musiałbyś przylecieć na wywiad. Oczywiście wszystko będzie opłacone, hotel, bilety, przejazdy – uniosłem brew.
– Seattle?
– Nie – odpowiedziała niepewnie.
– Nowy Jork – zaśmiałem się.
– Melania wybacz, to po drugiej stronie kraju. Nie zostawię swojej córki na tak długo, zresztą mam konie, nie mogę tego od tak rzucić, by pomóc twojej przyjaciółce – odparłem z przekąsem. Ich pomysł, był całkowicie do dupy.
– Rozmiawiałam z Colinem to będzie, gdy już wróci z poligonu. Będzie miał kilka dni wolnego, zgodził się zająć wszystkim, jeśli zechcesz pojechać – parsknąłem. Zawsze omawiali wszystko razem, beze mnie. Irytowało mnie to niemiłosernie.
– Widzę, że już wszystko dogadaliście.
– Przepraszam Ian, ale to dla mnie ważne, a tobie przydałby się weekend odpoczynku. Twoja córka będzie w dobrych rękach – miała racje, ale to nie moje dobro liczyło się teraz bardziej, tylko mojej córki.
Nie mogłem jej zostawić, a mała ilość snu i ciągły stres były już dla mnie zwykłą codziennością.– Zastanowię się – odparłem bez namysłu.
– Dzięki, dam ci numer Isy, jakbyś chciał się czegoś dopytać to do niej dzwoń – uśmiechnęła się delikatnie. Podała mi córkę i sama poszła po długopis i małą kartkę. Spisała ciąg liczb ze swojej komórki, by po chwili podać mi numer.
– Zapamiętam.
____________________________________
Wracam do nich pełną parą! ❤️
Jak myślicie pojedzie czy nie?
CZYTASZ
Army love
RomanceIan stracił żonę, gdy wydawać, by się mogło, że to on na misji jest w większym niebezpieczeństwie. Cudem uratowali jego dziecko, a na dodatek nie chce przyjąć niczyjej pomocy. A Isabella to światło, które wparowuje do jego życia, którego on nie chce...