Rozdział 3. Ian

1.6K 136 8
                                    

Próbowałem się pozbierać, przynajmniej tyle, a że mi się nie udawało, to już z lekka inna sprawa. Mama dzwoniła codziennie aż w końcu sama z ojcem przyjechała bez zapowiedzi informując, że mam wrócić do pracy na chociaż trochę. Chociaż dostałem zaproszenie, by poprowadzić jeden z wykładów na Uniwersytecie West Point dla kadetów pierwszego roku. Miał mi towarzyszyć Colin, który w tym czasie co ja, miał wykładać dla innej grupy.

– Uważam, że to wciąż głupi pomysł – powiedziałem, poprawiając mundur. Colin powoli zaczynał irytować się moim mówieniem o tym, że przekładanie ślubu to dla mnie głupota. To był ich dzień i choć wszyscy przeżywali śmierć mojej żony, to nic nie mogła zakłócić wielkiego dnia mojego przyjaciela.

– Uzgodniliśmy, że data ślubu zostanie zmieniona, koniec kropka. Nie dyskutuj stary, bo nic tego nie zmieni – pokręciłem głową.

– Wiesz, że i tak nie będę bawił się i pił na twoim weselu? Mam córkę, to nią muszę się zająć.

– Wiem o tym doskonale, ale to zawsze większy odstęp czasu. Nikt nie będzie aż tak patrzył się na twoje ruchy – kiwnąłem głową, miał rację. Mimo tego i tak wydawało mi się to totalną głupotą. To miał być ich dzień, a ja czułem się jakby go psuł.

Poszedłbym z córką w wózku na ceremonię i to byłoby na tyle. Oni mogliby się bawić. Mnie nie było do zabawy, ale cieszyłbym się ich szczęściem. W lustrze poprawiłem mundur, za którego ciężarem było mi tęskno. Spojrzałem na dumnie spoczywającą flagę Stanów Zjednoczonych. Nie wyobrażałem sobie życia bez armii. To był mój drugi dom.

Chwyciłem swoją torbę, bo sam Uniwersytet zaproponował nam nocleg w jednym z hoteli. Ramię w ramię, dotrzymując równego kroku nauczonego w wojsku ruszyliśmy do salonu, gdzie w fotelu siedział mój tata. Emerytowany policjant, szeryf rodzinnego miasteczka. Uśmiechnął się do nas lekko, wstał i poklepał po plecach.

– Pokażcie jak to się robi panowie – powiedział. Zdawałem sobie sprawę, że musiałem wyjść do ludzi choć najchętniej zamknąłbym się w domu z Adeline na cztery spusty. Lubiłem towarzystwo ludzi, gdy była ze mną Janet, teraz jej nie było. Wszystko co ważne straciło swoją moc. Stało się obojętne, bo bez wszystko było do kitu.

– Mama jest z Adeline? – zapytałem.

– Z tego co mi wiadomo, to wracają właśnie ze spaceru w lesie. Zaraz powinny być – nie mogłem stąd wyjść nie tuląc na pożegnanie do siebie córki. Nie mogłem dopuścić do tego, bym stracił i ją. Moja córeczka, moje małe światełko wśród ciemności.

Poszliśmy z Colinem wpakować torby do bagażnika jego samochodu.

– Pożegnałeś się z narzeczoną? – zapytałem, zamykając klapę bagażnika.

– Głupie pytanie – zaśmiał się.

– Zajedźmy jadąc na cmentarz – powiedziałem. Potrzebowałem rozmowy z nią jak tlenu. Wtedy czułem jej obecność, jakby siedziała obok mnie na trawie przed swoją tabliczką z imieniem i nazwiskiem.

– Nie ma sprawy, stary. Wiesz, że to żaden problem dla mnie – wiedziałem to.

Wszedłem do domu, gdy zauważyłem moją mamę z córką w ogrodzie. Colin wsiadł do samochodu. Mama, gdy mnie zauważyła wyjęła ją z wózka i podała wprost w moje ręce. Wróciła do domu, jakby wiedziała, że potrzebuję chwili, by pożegnać się z córką sam na sam. Adeline patrzyła się na mnie swoimi niebieskimi oczami, które tak przypominały mi o Janet.

– Przyjadę, nigdy tatuś cię nie zostawi. Nigdy. Teraz zostaniesz z dziadkami. Daj im popalić – zobaczyłem bezzębny uśmiech, który wywoływał we mnie ciepło na sercu. Złożyłem na jej czole krótki pocałunek. Była moim wszystkim.

– Gdy wrócę pojedziemy do mamy – obiecałem. Ściskało mnie w sercu na myśl, że nigdy jej nie pozna. Gdy będzie nastolatką będe kiepski w słuchaniu szkolnych plotek czy pierwszych miłostek. Nie znałem się na tym. Wiedziałem, że w jakiś sposób to się na niej odbije. Nie byłem wstanie zastąpić jej kobiecego wsparcia, którego potrzebuje i będzie potrzebowała.

– Staram się być najlepszym tatą jakim mogę być, ale nie zawsze mi się to udaje. Przepraszam.

Przytuliłem ją ostatni raz i oddałem w opiekę babci. Wróciłem na moment do ogrodu, który był ostoją Janet. Zerwałem jeden kwiat słonecznika, który tak bardzo kochała.

Wsiadłem do samochodu nic nie mówiąc aż do momentu dojechania na cmentarz.

– Za moment będę – powiedziałem. Widziałem ciągnące się równo, w rzędach poustawiane tablice. Idealnie przystrzyżoną trawę. Drogę do niej znałem na pamięć. Wryła mi się w głowę jak słowa przysięgi, jak moment, w którym moje życie się zawaliło. Zostałem wdowcem.

W mundurze usiadłem na trawie przed tabliczką. Janet Cruz. Położyłem na trawie słonecznik.

– Tak cholernie mi ciebie brakuje – zacząłem.

– Adeline jest piękna po tobie. Ma twój uśmiech i oczy. Zrobiłbym wszystko, byś chociaż raz mogła ją zobaczyć. Bez ciebie wszystko nie ma sensu. To ja powinienem tu leżeć, nie ty. To ty byłaś aniołem w ciele człowieka. Co zrobiłem kurwa nie tak, że życie mi ciebie zabrało?

– Gdybyś tylko tu była – łza chciała wydostać się z mojego oka, ale na to jej nie pozwoliłem.

____________________________________
Tak mi jest go żal. 😢

Army love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz