W momencie, w którym Colin i Melania składali sobie przysięgę małżeńską, poleciały mi łzy. Marzyłam o takiej miłości, jak z bajki lub z tanich filmów romantycznych, na których można się wypłakać. Jednak mój pracoholizm i były facet na to nie pozwoliły. A ja na to pozwoliłam i jeszcze bardziej skupiłam się na sobie. Wyszło mi to na dobre, ale dalej nie miałam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać po ciężkim dniu. Wracałam do pustego mieszkania, gdzie jedyne co mogło mnie przywitać, to dźwięk oznajmiający mi, że pranie się wyprało. Jak romantycznie!
Świeżo upieczona para młoda pocałowała się i wzniosła ręce z obrączkami do góry, a wszędzie rozległy się brawa, wiwaty i oklaski. Wiedziałam, jak bardzo czekała na ten dzień.
Przed kościołem wszyscy zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie, by dość szybko i sprawnie przejść do sali weselnej, bo dokuczające zimno, było zbyt mocne. Wszędzie było widać łzy wzruszeń.
– Tak wam kochani gratuluję – powiedziałam, gdy wreszcie udało mi się do nich dotrzeć. Mel wyglądała obłędnie w swojej sukni ślubnej. Biały, luźno opadający materiał, rozcięcie uwydatniające prawą nogę i cudny hiszpański dekolt.
– Dziękuję, za wszystko Isa – wtuliła się we mnie.
– Nie masz za co dziękować, to dzięki tobie odzyskałyśmy kontakt – powiedziałam szczerze. – A teraz już nie płacz, bo rozmażesz sobie makijaż.
Posłała mi uśmiech, a ja przytuliłam Colina i odeszłam w kąt, by dać gościom miejsce na złożenie gratulacji. Jedna z druhen przyjmowała prezenty, następna zaś kwiaty, więc ja nie byłam do niczego potrzebna, dlatego przeszłam do sali, w której miał odbywać się obiad i znalazłam swoje miejsce. Gdy zobaczyłam, kto miał przy mnie siedzieć mina mi zrzedła.
Pieprzony Ian Cruz!
Prychnęłam i odsunęłam sobie krzesło, by usiąść. To tylko kilka godzin, później Mel i Colin pojadą prosto na lotnisko na swoją podróż poślubną i wszystko się zakończy. Wreszcie nie będę musiała go widywać. Dam radę.
– To znowu ty – usłyszałam za swoimi plecami. Przewróciłam oczami i nic nie odpowiedziałam, tylko dalej wsłuchiwałam się w cichą muzykę puszczoną na sali. Młoda para dalej zbierała gratulacje, więc do podania zupy była jeszcze chwila czasu i musiałam jakoś znosić jego obecność.
–Ah rozumiem, teraz zamierzasz się do mnie nie odzywać.
– Jak na kogoś tak wybitnie inteligentnego późno to zauważyłeś – odparłam spokojnym głosem. Próbowałam nie dać się sprowokować, chociaż wiedziałam, że z nim u boku to będzie cholernie trudne.
Do naszego stolika podeszła para. Dziewczyna była druhną, ale nie mogłam przypomnieć sobie jej imienia, a głupio było mi po prosto o to zapytać. Ian najwyraźniej ich znał, bo od razu się przywitał.
– Cześć, jestem Rosalie, a to mój mąż Henry – wyciągnęła w moją stronę rękę, a ja ją od razu ujęłam. Wydawała się miła, tak samo jej jej mąż.
– Wystarczy Isa – powiedziałam z uśmiechem. Oboje się uśmiechnęli wyglądając jakby zostali wyjęci żywcem z okładki magazynu modowego. Rosalie była piękną blondynką o skórze jasnej niczym porcelana, a jej brązowe oczy były przenikliwe. Jej mąż również miał jasną karnację, ale za to ciemne niczym węgiel włosy i zarost. Wyglądali przy sobie obłędnie.
– Jak Adeline? – zapytała blondynka. Najwyraźniej znali się dłużej niż obstawiałam.
– Jest w szpitalu, ma zapalenie płuc. Moja mama z nią jest a ja od razu do niej jutro wieczorem wracam – odparł Ian. Wiedziałam, że mi jej tu brakuje i może przez to zachowywał się jak cholerny dupek, ale nic nie mogło to usprawiedliwić.
CZYTASZ
Army love
RomanceIan stracił żonę, gdy wydawać, by się mogło, że to on na misji jest w większym niebezpieczeństwie. Cudem uratowali jego dziecko, a na dodatek nie chce przyjąć niczyjej pomocy. A Isabella to światło, które wparowuje do jego życia, którego on nie chce...