Gdy siedziałam obok Jasona na kanapie, czułam się jak natrętna mucha, którą próbuje odgonić, ale ona jest zbyt uparta. Po zrobionym obiedzie i odjeździe Mel zaczynało mi się po prostu nudzić. Nie mogłam skupić się na czytaniu, bo moje myśli, gdy tylko próbowałam wniknąć w nowy świat odpływały do Nowego Jorku. Gdy zaś oglądałam film lub serial po kilkunastu minutach tylko się w niego wpatrywałam i w momencie, w którym się kończył, rozumiałam że właściwie nie wiedziałam co się w nim od połowy dzieje. Chcąc nie chcąc największą atrakcją było gotowanie obiadu.
– I tak na serio jesteś tym agentem FBI? – zapytałam, a mężczyzna oderwał wzrok od ekranu nowiusieńkiego laptopa. Spojrzał się na mnie jakbym naprawdę była natrętną muchą.
– Tak, jeśli taka odpowiedź cię zadowoli – oboje wiedzieliśmy, że nie była ona zadowalająca.
– To dlaczego pilnujesz mnie i robisz za niańkę? – zadawanie pytań wychodziło mi naprawdę dobrze zazwyczaj zawsze, ale kogoś jego pokroju spotkałam pierwszy raz w życiu. Mogłam zwalić to na zboczenie zawodowe.
– Powiedzmy, że jestem w stanie spoczynku – odparł jakby w kwaśną miną. Byłam ciekawa czy zrobił coś, co nie spodobało się komuś wyżej, ale wiedziałam, że to pytanie to byłoby za dużo.
– Rozumiem, mniej więcej –odparłam, nie będąc pewna.
– Tyle powinno ci starczyć – powiedział cicho, nie spoglądając na mnie ani razu.
Cisza jaka zapadła w salonie była dla mnie dość uciążliwa. Jason nie był gadatliwym człowiekiem, więc nie widziałam większego sensu, by siedzieć przy nim i wprawiać nas oboje w zakłopotanie. Chociaż z jego sposobem bycia, najpewniej byłabym to tylko i wyłącznie ja. Próbowałam wszystkiego, by ulokować swoje myśli gdzieś indziej, ale cóż, one zawsze wracały i to z podwójną siłą.
Gdy mój telefon zaczął wibrować w kieszeni dresów, natychmiast go wyjęłam. Dzwoniła mama Tracy. Ona była teraz na miejscu i dzwoniła do mnie codziennie.
– Dzień dobry - odparłam cicho.
– Cześć słoneczko. Dzwonię, bo udało nam się wreszcie ustalić termin pogrzebu. Wyślę ci zaraz zdjęcie klepsydry. Sekcja oficjalnie się zakończyła i naszą Tracy przejął dom pogrzebowy – gdy słyszałam jej podłamany głos, miałam wrażenie, że coś we mnie pęka. Wiedziałam, że gdy zobaczę ją w trumnie dopiero tak naprawdę zdam sobie sprawę co się stało.
– Jak się pani trzyma i pan Jeremy ? – zapytałam.
– Jest źle, kochanie. Nie wiem nawet jak to opisać. Nigdy nie czułam takiego bólu i miałam nadzieję, że nie będzie dane mi go odczuwać, ale się myliłam. Najważniejsze, że Tracy już nie cierpi – słyszałam jak jej głos się załamuje.
– Mogę jakoś pomóc? – zapytałam, próbując zapanować nad łzami.
– Teraz, najważniejsze jest, by tobie się nic nie stało, Isabello. Trzeba złapać tego bydlaka. Musi zapłacić za to, co zrobił mojej ukochanej córeczce.
– Zapłaci, obiecuję – zapewniłam cicho.
– Uważaj na siebie – odparła i zakończyła połączenie.
Odwróciłam się w stronę Jasona, który wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem. Wiedziałam jakie pytanie zaraz zada.
– Kto dzwonił? – parsknęłam. Czułam się jak w filmie akcji, które namiętnie oglądałam z tatą, gdy byłam młodsza.
– Mama Tracy – kiwnął głową i bez słowa wrócił do swojej roboty.
– Pójdę na werandę – rzuciłam cicho i wyszłam, łapiąc po drodze z krzesła swoją bluzę. Musiałam się przewietrzyć. Musiałam na chwilę odetchnąć. Wiedziałam, że mężczyzna tego nie słyszał, bo powiedziałam to zbyt cicho, ale był to jedyny sposób, bym przez chwilę mogła pobyć sama na świeżym powietrzu.
Usiadłam w wiklinowym fotelu i opatuliłam się kocem. Grudzień był zimny, ale choć przez chwilę chciałam pobyć sama. To była idealna okazja, bo deszcz na jakiś czas przestał padać. W oddali słyszałam ruchliwą ulicę, która prowadziła w stronę centrum miasta. Na moment zamknęłam oczy i poczułam na twarzy zimny powiew wiatru. Chciałam choć na chwilę odciąć się od świata. Uniosłam głowę i spojrzałam w niebo, gdzie przez chmury zaglądało grudniowe słońce.
– Będę silna dla ciebie Tracy, tylko proszę, czuwaj nade mną z góry – szepnęłam patrząc w niebo.
Marzyłam, by to wszystko okazało się jakimś marnym koszmarem, z którego zaraz się wybudzę. Otworzyłam oczy, czując na sobie czyjś wzrok. Jason dawał mi znać głową, że mam wracać do środka. Przewróciłam tylko oczami i już podniosłam się z fotela, gdy w zasięgu mojego wzroku śmignęła mi biała koperta. Zmarszczyłam brwi, dokładnie nie wiedząc czy przez to wszystko, co się działo nic mi się nie przewidziało, ale postanowiłam rozejrzeć się jeszcze raz. Róg białej koperty zauważyłam pod wielką doniczką. Trzeba było się przyjrzeć, by go dostrzec. Wątpiłam, żeby Ian coś chował w tak mało ukrytym miejscu, więc wydawało mi się to dziwne. Poza tym co robiłaby tam biała koperta? Coś zaczynało mi śmierdzieć.
Przeniesienie tak ciężkiej doniczki samej było dość ciężkie. W pewnym momencie myślałam, że ją upuszczę i wszystko pójdzie w drobny mak. Na szczęście udało mi się przestawić ją na bok. Koperta wyglądała na zniszczoną, jakby była tam od kilku miesięcy, ale dalej pismo było wyraźne. Schowałam ją szybko za koszulkę, gdy Jason wyszedł na werandę i spojrzał na mnie wzrokiem, który jasno mówił, że bez dyskusji mam wracać.
– Już idę – rzuciłam i szybko weszłam do środka. By nie budzić podejrzeń na spokojnie zdjęłam bluzę i buty.
– Ile można ci powtarzać, że nie możesz wychodzić sama? – usłyszałam pytanie za plecami.
– Chciałam się przewietrzyć.
– Wiesz, że ktoś mógł stać po drugiej stronie ulicy i strzelić ci prosto w łeb? Wyszedłbym z tobą jak tak bardzo brakowało ci powietrza – ochrzaniał mnie jak gówniarę, co zdecydowanie mi się nie podobało.
– Nikogo nie było, panie agencie. Wyluzuj trochę. Przypominam, że nie będę tu siedzieć całe swoje pieprzone życie.
Pokręcił tylko głową, a ja poszłam po schodach na górę. Zamknęłam się w swoim pokoju i spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Miałam pół godziny do powrotu Ian'a i Adeline. Wyjęłam kopertę włożoną za gumkę od spodni.
– Co my tu mamy – szepnęłam pod nosem. Koperta nie miała żadnego znaczka ani adresu. Była jedynie lekko zniszczona i przybrudzona.
W środku była tylko jedna kartka. Doskonale znałam to pismo. Takie samo widziałam na kartce w mieszkaniu Tracy, gdy ją znalazłam. Niemal od razu rzuciłam kartką jakby parzyła prądem nie patrząc na treść. On tu był.
Przełknęłam głośno ślinę. Ręce zaczynały mi się pocić i trząść ze strachu.
– Jesteś bezpieczna – odparłam sama do siebie.
Chwyciłam ponownie kartkę.
Czy twój kochaś wie, że to nie jego bachor?
To było tylko jedno pytanie, a od niego zrobiło mi się słabo. Ktoś właśnie podważał to, że Ian był biologicznym ojcem Adeline. Miałam wrażenie, że palce mnie parzyły w miejscu, w którym trzymałam kartkę. Nie wiedziałam co zrobić. Wiedziałam, że gdyby to okazało się prawdą Ian totalnie, by się załamał. Kochał swoją żonę, była dla niego wszystkim. Co jeśli nie była mu wierna?
—————————————————————————
Przepraszam, że tyle nie było rozdziału ale od 9-19 byłam we Włoszech i miałam problemy z internetem i był problem, żeby cokolwiek zrobić. Plus rozłożyło mnie choróbsko w trakcie wyjazdu i nie jestem w stanie domowymi sposobami wyzdrowieć, więc szykuje mi się wizyta u lekarza, ale już wracam!Co byście zrobiły na miejscu Isy?
Sytuacja nam się skomplikowała!
CZYTASZ
Army love
RomanceIan stracił żonę, gdy wydawać, by się mogło, że to on na misji jest w większym niebezpieczeństwie. Cudem uratowali jego dziecko, a na dodatek nie chce przyjąć niczyjej pomocy. A Isabella to światło, które wparowuje do jego życia, którego on nie chce...