Rozdział 25. Isabella

758 116 6
                                    

Gdy minęliśmy znak na autostradzie, który oznajmiał nam, że właśnie wjechaliśmy do Waszyngtonu, myślałam że umrę ze szczęścia. Reszta drogi nie należała do przyjemnych, Ian nie był chętny do rozmowy, do której chciałam go wciągnąć z zwykłych nudów. Nie mogłam też znaleźć książki, która by mnie na tyle pochłonęła. Raczej wszystko było nudne jak flaki z olejem. Na okrągło słuchałam muzyki na słuchawkach, wierciłam się w fotelu czym go irytowałam. Jednak, to nie moja wina, że byłam słabą kompanką do podróży samochodem.

– Zajadę szybko do szpitala i pojedziemy do mojego domu, żebyś też mogła odpocząć – odparł powoli. Przewróciłam oczami. Coraz bardziej denerwowało mnie to jakim tonem do mnie mówił. Czułam się jakbym była małym nierozumnym dzieckiem, któremu wszystko trzeba szczegółowo tłumaczyć a jednocześnie nie obchodziło nikogo jego zdanie.

– Ian, posłuchaj mnie przez moment – odparłam i przekręciłam głowę w jego stronę.

Mężczyzną ukradkiem spojrzał w moją stronę, po czym zjechał z autostrady.

– Słucham.

Wzięłam głęboki wdech.

– Przez całą podróż czułam się jak niesforne dziecko. Rozumiem,  możesz mnie nie lubić, ale chociaż staraj się do mnie mówić jak do znajomej, a nie swojego żołnierza. Jeśli już tu jestem, to wymagam tylko i wyłącznie dobrego traktowania – powiedziałam szczerze. Nigdy nie miałam problemu z mówieniem tego, o czym myślałam. Byłam szczerza czasami aż do bólu.

Spojrzałam się na niego z ukosa, ale gdy po dłużej chwili nie odpowiadał, stwierdziłam że mój krótki wywód nie miał sensu. Machnęłam tylko ręką i odwróciłam się w stronę szyby.

– Masz rację – spojrzałam na niego z ukosa, jakbym to sobie ubzdurała. – Nie traktuje cię tak jak powinienem, zasługujesz na zdecydowanie większy szacunek. Przez rok byłem sam, trudno jest mi przywyknąć do dłuższej obecności jakiejś kobiety. Jedynymi ważnymi kobietami w moim życiu to moja córka i mama.

Byłam w stanie mu w to uwierzyć, zresztą znałam jego sytuację. Wiedziałam, że zaakceptował śmierć żony, ale to nie znaczy, że się z nią pogodził.

– Rozumiem wszystko, ale to nie znaczy, że możesz sobie pozwolić na takie traktowanie mnie – nic nie było w stanie go usprawiedliwić. Z mojego punktu widzenia.

– Wiem i przepraszam - zdziwiłam się, gdy usłyszałam te słowa z jego ust. Podobno nie należał do osób, które często przyznawały się do swojej winy i przepraszały, a gdy już to robił, było to szczere. Miałam nadzieję, że się nie myliłam, a zazwyczaj miałam nosa do ludzi.

– Wow, to większy przejaw człowieczeństwa niż się spodziewałam – powiedziałam szczerze. W lusterku zobaczyłam krótki uśmiech, przez który szczerze się wyszczerzyłam.

– Także moja droga towarzyszko, czy możemy jechać do szpitala? – widziałam, że się za mną przekomarzał. Dobrze wiedziałam ile znaczy dla niego ta mała istotka, chociaż nigdy nie miałam w swoim życiu momentu, w którym zachciałabym mieć dziecko. Zawsze odkąd pamiętam chciałam oddać się sobie w stu procentach. Swojej karierze i samorealizacji. Nie poczułam instynktu macierzyńskiego. Nie uważałam, że posiadanie dzieci jest złe i wtedy nie można skupić się na sobie, lecz wiedziałam, że było to w innym stopniu. Ja nie nadawałabym się do nocnego wstawania. Nigdy nawet nie miałam większej styczności z dziećmi, może to właśnie dlatego nie chce ich mieć.

– Zadajesz głupie pytania.

Gdy zaparkowaliśmy przed szpitalem dziecięcym, mogłam wreszcie rozprostować nogi. Szpitale zawsze wywierały we mnie dyskomfort.

Army love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz