Rozdział 30.

60 4 15
                                    



Zarzycki akurat konsumował drugie śniadanie. Siedział spokojnie w salonie, trzymając w ręku talerz z kanapkami. Prócz ukochanej szynki i sałaty, znalazła się na nich także rzodkiewka, do jedzenia której przekonała go Iga. Uśmiechnął się na samą myśl o narzeczonej, mając cichą nadzieję, że i jemu uda się namówić ją do spróbowania sushi. Wiedział, z jakim obrzydzeniem patrzyła na kolejne porcje tego przysmaku, którym się zajadał. Z jednej strony robił jej tym a złość, jednak gdy widział jej skwaszoną minę, mimowolnie się uśmiechał.

Wielokrotnie przyłapywał siebie na tym, że nie mógł odwrócić od niej wzroku, chociaż znali się od kilku miesięcy. Był już październik, a on nadal na dźwięk jej imienia dostawał dreszczy... Było to na tyle przyjemne, że nigdy nie myślał o tym, by przestać. Jej głos uspokajał go, dotyk - koił rany, wzrok - przewiercał na wylot. Kochał ją i był szczęśliwy, dlatego myślał, że wszystko jakoś się ułoży i od teraz będzie już tylko lepiej. Wiedział, jak patrzyła na niego jej matka, ale to Igę kocha i chce jej dobra - jej matka jest sprawą drugorzędną. Musieli to oboje zrozumieć...

Dla Olka była jeszcze jedna ważna, ale nierozstrzygnięta kwestia - zaręczyny. Chciał zrobić to tak, jak być powinno - zrobić Idze niespodziankę, umówić się z nią na randkę, a po chwili uklęknąć przed nią i wyjąć z kieszeni pierścionek, prosząc by Zielińska uczyniła mu ten zaszczyt i została jego żoną. Niczego więcej nie pragnął - chciał tylko być z nią do końca swoich dni, patrzeć na nią każdego dnia, uśmiechać się do niej, tulić w ramionach, pocieszać przy niepowodzeniach, dzielić się sukcesami. Chciał ją kochać i być kochanym. Bo dzięki niej odżył i starał się być lepszym człowiekiem - powoli wyzbywał się wszechobecnej agresji i braku panowania nad nerwami.

Jednak życie nie może być kolorowe - bez żadnych upadków, nieprzewidzianych sytuacji nie mogłoby po prostu być nazywane "życiem". Tak też stało się w tym momencie, gdy usłyszał nerwowy dzwonek do drzwi. Wyczuł, że musiało stać się coś złego - nie spodziewał się nikogo, a jedyną osobą, która mogła stać po drugiej stronie drzwi była Iga.

Zarzycki odłożył talerz na stół i wstał pośpiesznie z kanapy. Przed otworzeniem drzwi, poprawił jeszcze białą koszulkę, która za bardzo opięła jego barki.

Ledwo złapał za klamkę, gdy jego oczom ukazał się nieprzyjemny widok. Iga, w szarej koszulce i powyciąganym swetrze stała i drżała z zimna. Na jej policzkach były zaschnięte strugi od rozmazanego tuszu do rzęs. Tak samo, jak i podczas ich pierwszego spotkania, trzymała kurczowo torebkę. Bała się - widział to doskonale.

- Igusiu... - powiedział do niej czule, wyciągając w jej kierunku ręce - Co się dzieje? - zapytał z troską, zapraszając ją do środka.


Październikowe niebo bywało zdradliwe, dlatego Olek przewidywał, po niepokojącym kształcie chmur, zwiastujący deszcz. Na zewnątrz niebo ściemniało, a drzewa zaczęły delikatnie poruszać się, kołysząc pozostałe jeszcze listki na wietrze.

- Musimy porozmawiać - powiedziała, próbując hamować łzy. Chciała być twarda, jednak nie udało jej się to.


Weszła do środka ze zwieszoną głową. Nie potrafiła przez moment zebrać myśli, by cokolwiek sensownego powiedzieć. Widziała, że Olek stał nad nią z zawieszonymi dłońmi i czekał na jakąkolwiek reakcję. Ona jednak nie potrafiła.

- Iga, coś się stało? O czym musimy porozmawiać? - poczuła jego ciepłą dłoń na swoim lewym ramieniu. - Może usiądziesz? Zrobić ci herbaty? Albo chociaż wodę?

Mecz życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz