Rozdział 27.

43 4 3
                                    


-Boisz się? - zapytał, kiedy minęli już zieloną tablicę z przekreśloną nazwą "Łódź"

- Nie... - westchnęła głośno, po czym zamknęła oczy i oparła głowę o zimną szybę


Nie wiedziała nawet, czego miałaby się bać. Gdy dzień wcześniej z samego rana zadzwoniła do mamy, kobieta wydawała się zupełnie przygaszona. Opowiadała bez ładu i składu o tym, co dzieje się w ich domu. Nie wiedziała jeszcze nic o wyjeździe i studiach Emila, dlatego, z niewymuszoną radością, mówiła o nim i jego nieocenionej pomocy nad rodzeństwem podczas wakacji.

- Mamo... - zaczęła Iga - Chciałabym do was przyjechać jutro.

- Córeczko.. Przecież ty nie musisz się pytać i zapowiadać. Tu jest twój dom. Możesz tutaj przyjeżdżać, kiedy tylko chcesz.

- Wiem, ale... ja nie przyjadę sama - wydusiła ledwie słyszalnym głosem


Po drugiej stronie zdołała usłyszeć dźwięk upadającego szkła. Mama musiała trzymać akurat coś w ręku, a następnie wypadło jej z ręki.

- Mamo? Wszystko dobrze? - zapytała wystraszona - Mamo?

- Tak, córeczko - odparła ciężko dysząc - Rozumiem, tylko z kim przyjedziesz?

- Z Aleksandrem.

- A kim jest Aleksander?

- Jesteśmy razem.

- To twój chłopak?

- To bliska mojemu sercu osoba.

- Rozumiem...


Nastała chwila niezręcznego milczenia, którą przerwała Władysława

- Jesteś pewna, że chcesz z nim do nas przyjechać? - zapytała niepewnie

- Tak, a dlaczego nie? Coś się dzieje, mamo?

- Ojciec często przychodzi.

- Ojciec?! - wrzasnęła - Ale jak?

- Wyszedł z ośrodka, lecz nie wrócił na stałe do domu. Błąka się po okolicy i czasami przyjdzie do nas, lecz najczęściej Emil go wygania. Nie chce, aby dzieci go widziały w takim stanie... Już za wiele przeżyły.

- Rozumiem, mamo... Ale Aleksander bardzo chce cię poznać.

- Dobrze, upiekę więc jakieś ciasto. Mam nadzieję, że będzie mu smakować .


Iga przytaknęła nieśmiałym grymasem i rozłączyła się z matką. Nie wiedziała teraz, czy nie lepiej odwołać spotkania. Władysława zapewne już żyła w stresie, by jakoś przygotować się na wizytę, przy okazji modląc się, aby, ten pożal się Boże, mąż, nie przyszedł akurat do rodzinnego domu.

***

- Myślisz, że powinienem coś kupić? - zapytał ją rano Olek przez telefon - Może kwiaty dla twojej mamy, a rodzeństwu chociaż po czekoladzie?

- Im najlepiej nic nie kupuj - odparła od razu - Przyzwyczają się jeszcze do dobrego, a to nie będzie dla nich najlepsze.

- Ale chciałbym jakoś ich ucieszyć

- Nie, nie rób tego

- Jak uważasz - stwierdził, po czym się rozłączył



Teraz, gdy jechali prosto do Leszczyn Małych, miała cichą nadzieję, że nikogo w domu nie zastaną, co było po prostu niemożliwe. Ogarniał ją wszechobecny wstyd za wygląd swojego rodzinnego domu. Nie dziwiła się sobie, że nigdy nie zapraszała do niego znajomych. Wszystko już ją przerastało. Nie chciała dokładać sobie kolejnego poczucia wstydu i rezygnacji.

Mecz życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz