Rozdział: Trzynasty

976 37 3
                                    

Jesteśmy w drodze do miejsca, o którym wie tylko szatyn. Kazał mi zamknąć oczy na pierwsze dziesięć minut. Teraz już mogę przyglądać się drodze i zapamiętywać znaki szczególne. Jeśli idiota myśli, że całą sobą nie poczuję, kiedy skręca, to jest w grubym błędzie. Nie muszę widzieć, wystarczy, że czuję.

— Założyłaś? — pyta znienacka.

Przenoszę spojrzenie na jego dłoń, którą trzyma na dźwigni do zmiany biegów. Jestem w szoku, kiedy widzę, jak bardzo ma uwydatnione żyły. Niestety, nie odraża mnie to, a cholernie kręci. Nie wiem czy wspominałam, ale moim największym i jedynym fetyszem są męskie dłonie. Muszą być duże, ale nie za grube, palce to samo. Szatyn ma perfekcyjne.

— Słucham? — dopytuję.

— Masz miesiączkę. — Stwierdza, choć powiela kłamstwo, które mu sprzedałam.
— Na pewno coś założyłaś, tak?

— A no tak. — Odpowiadam.
— Przecież nie wyszłabym bez zabezpieczenia.

Mimo że słowo "zabezpieczenie" użyłam w wiadomym kontekście, to i tak skojarzyło mi się z seksem. Nie jest mi on obcy, wręcz przeciwnie. Bóg jeden wie czy nie nabawiłam się jakichś chorób wenerycznych; aczkolwiek to tylko i wyłącznie z wybranymi przeze mnie mężczyznami. Niczego nienawidzę bardziej niż zmuszania kobiet do oddawania swojego ciała.

— Posłuchaj mnie teraz, Eliano. — Dostrzegam, jak mocniej zaciska palce na kierownicy. Z pewnością jego myśli znacznie wyprzedzają słowa.
— Na imprezie będzie większość ludzi niegroźnych, życzliwych. Większość jednak nie znaczy wszyscy. Nie rozmawiaj z nikim, nie odpowiadaj na żadne pytania. Po prostu bądź, uśmiechaj się. Baw się, lecz ze mną. Czy to jest jasne?

Każde kolejne jego słowo przyspieszało bicie mojego serca. Zasiał ferment w mojej głowie, ale jednocześnie poniekąd uspokoił. Skoro zakazuje mi rozmów, zbliżania się do nich, to czy to znaczy, że mnie nie wystawi jak jakąś lalkę dmuchaną?

— Powiedz, że to jest jasne.

— Jak słońce, które świeci mi w ryj od dwudziestu minut. — Chciałam odpowiedzieć na to pytanie łagodnie, lecz naprawdę słońce znajdujące się akurat przed nami drażni mnie niemiłosiernie. Nie jest już mocne, gdyż wybiła dziewiętnasta, ale nadal irytuje.

Mężczyzna wyciąga rękę i otwiera lusterko. Wyszłam na idiotkę, gdyż zapomniałam o takiej opcji w samochodach. Teraz słońce świeci jedynie na łuk kupidyna i usta muśnięte błyszczykiem. Lepsze to niż oczy.

° ° °

Ruszamy w stronę ogromnych, szklanych drzwi wejściowych. Moją dłoń ulokował sobie na przedramieniu. Wyglądamy jak zakochana para z okładki. Wygladalibyśmy, gdyby nie mój nadęty wyraz twarzy.

Pokonujemy dwa stopnie, a przed nami odrazu pochyla się jakiś mężczyzna ubrany w białą koszulę i czarną kamizelkę; ma nawet krawat. Wygląda jak kelner i z pewnością nim jest. Uśmiecham się do niego i stawiam krok w głąb budynku.

— To już nie moja robota. — Nachyla się, aby wyszeptać to do mojego ucha.

Nawet gdyby nie powiedział, to odrazu się tego domyśliłam. Szatyn lubi minimalizm i prostotę, ja lubię jak się dzieje coś więcej. Jednak nie tutaj. W tym przypadku zdecydowanie kogoś poniosło. Sala jest w kolorach pomarańczy i zieleni. Pomarańczowe są obrusy na stołach, dywany na podłodze; a zielone są dodatki. Między innymi serwetki na stołach czy dziwne kokardy zwisające z lamp i przypięte do ścian. Ktoś, kto wpadł na to połączenie ma nierówno pod sufitem. Nie chcę oceniać, lecz jest tutaj zwyczajnie brzydko. Czuję się przytłoczona tymi wszystkimi balonami, kokardami, kolorami, ale i ludźmi; choć introwertyczką nie jestem.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz