Rozdział: Dwudziesty Ósmy

804 30 0
                                    

Nie widziałam dziewczyn od trzech dni. Śpię na kanapie, choć Ademir za każdym razem mówi, że mogę spać z nim. Nie chcę jednak tego robić ze względu na dziewczyny. Ciężko było wytłumaczyć dlaczego nie śpię na górze. Postanowiłam, że zgonie to na ćmy. Uwierzył, ponieważ się nie spierał. Nie jem, nie mam ochoty. On jedynie wciska mi na siłę kilka kęsów. Karmi jak dziecko. Obchodzi się ze mną jak z dzieckiem.

— Wyjdź na zewnątrz, nie skorzystałaś nadal z nagrody.

Ademir siedzi na drugim końcu kanapy. Trzymam nogi na jego udach, nie do końca dobrowolnie i boję się, że dziewczyny mogą zejść i to zobaczyć. Pracuje. Od czasu do czasu zagada. Drzwi tarasowe są otwarte. Mogę wyjść i skorzystać, ale miałam to zrobić z dziewczynami.

— Nie podoba mi się twój stan. — Stwierdza z wyraźnym grymasem.
— Wyjdź na zewnątrz dopóki proszę. Później zaprowadzę cię tam za rączkę.

— Nie chcę. — Odpowiadam.

— Ale ja chcę. Martwię się o ciebie. Za dwa dni masz wizytę u ginekologa. Przy okazji zrobimy badania krwi i moczu.

— Co?! — podnoszę się do siadu.
— Jestem dorosła i sama decyduję o wizytach u lekarzy!

— Nie krzycz. — Rozkazuje surowo, nieustannie klikając coś na laptopie.
— Masz bolesne miesiączki, trzeba to sprawdzić lub uzyskać poradę co zrobić, abyś nie cierpiała co miesiąc. Nie jesz, mało pijesz, twoje badania wyjdą tragicznie.

— Dobra! — wstaję z kanapy.
— Idę, proszę bardzo!

— Cieszę się, nerwusko. — Mówi, kiedy stoję już przy otwartych drzwiach.

Ciepły wiatr owiewa moje blade policzki. Dawno go nie czułam i nie sądziłam, że tak mi tego potrzeba. Stawiam krok na zewnątrz, a później kolejne. Czuję się, jakby nogi same chodziły. To one mnie prowadzą. Słońce pada na moją twarz. Czuję przyjemne ciepło i mimowolnie się uśmiecham. Siadam na trawie, a następnie w całości się kładę. Zamykam oczy i pobieram witaminy. Gdybym wiedziała, że to będzie takie przyjemne, to już wcześniej bym skorzystała. Szkoda tylko, że jestem tutaj sama.

° ° °

— Myślę, że dałem ci wystarczająco czasu. — Przebudzam się lekko. Niespodziewanie ucięłam drzemkę.

— Nie... jest mi tak dobrze. — Wzdycham lekko. Nie chcę wracać jeszcze do domu. Tam jest tak zimno, ponuro.

— Sam na sam. — Przenoszę spojrzenie na mężczyznę, kiedy ten siada tuż obok mnie na trawie.
— Teraz dotrzymam ci towarzystwa. Które?

Choć nie chcę, to uśmiecham się widząc dwa smakowe piwa. Jedno o smaku granata, a drugie o smaku cytryny z limonką. Mój uśmiech staje się przebiegły.

— Wykaż się znajomością mojej osoby i sam powiedz, które wybieram. — Podpieram się na łokciach patrząc na zamyślony wyraz twarzy mężczyzny.

— Banalne. — Prycha.
— Smacznego.

Wręcza mi granata. Przymrużam powieki, a uśmiech znika. Mężczyzna też przestaje się uśmiechać patrząc to na mnie, to na swoje piwo. Widzę u niego zmieszanie, może odrobinę zawstydzenia. To cholernie urocze.

— No ale...

— Żartuję. — Uśmiecham się szeroko.
— Strzał w dziesiątkę, szatynie.

— Nie drażnij mnie, nerwusko.

— To słońce strasznie mnie zmęczyło. — Kładę się z powrotem na trawie, a piwo ustawiam sobie na brzuchu.
— Dlaczego ono tak strasznie męczy.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz