Rozdział: Dwudziesty

852 31 1
                                    

Opuszczamy klatkę pod schodami. Mijam szatyna, na którego nawet nie patrzę. Idę skulona w pół i z pochyloną głową ku podłodze. Nie chcę, aby widział moje łzy. Nie po raz drugi.

— Eliano, kara.

Przymykam powieki zatrzymując się na którymś ze stopni. Dziewczyny mnie wymijają, jedynie Daphne staje tuż przede mną.

— Wezmę to, to moja wina. — Szepcze.

— Wracaj, dam radę.

— Na co czekasz, Daphne? — przenosi spojrzenie gdzieś za mnie, podejrzewam, że na szatyna. Otwiera i zamyka usta, jakby nie była pewna co chce powiedzieć.

— Idź. -- Szepczę przez zaciśnięte zęby.

— Bo ja... bo ja...

— Odwróć się, Daphne. -— Mówi Ademir.

Kobieta wykonuje polecenie ze łzami w oczach. Ona jest tak strasznie słaba i przerażona jego osobą. Mam wrażenie, że najbardziej z nas wszystkich.

— A teraz pokonaj resztę stopni albo i ciebie ukarzę.

Kobieta pokonuje kolejne stopnie. Ruszam za nią, zaciskając kurczowo palce na balustradzie. Drugą zaś z dłoni trzymam na podbrzuszu. Mimo że nie uśmierza to bólu, to nie potrafię inaczej. Staję na ostatnim stopniu, kiedy Daphne gwałtownie się odwraca w naszym kierunku ze spuszczoną głową.

— To ja uderzałam!

Otwieram usta nie wierząc w jej słowa. Nie spodziewałam się, że koniec końców się odważy. Jednocześnie jestem na nią wściekła i z niej dumna.

— Ciekawe. — Nadrabia kroków i staje tuż obok mnie.
— To która w końcu?

— Ja. — Mówi, ale już nieco ciszej.

— Daphne, nie mu...

— Muszę. -- Przerywa mi.
— Chciałam jej...

— Nieważne. — Tym razem Ademir przerywa jej.
— Eliana do pokoju, a Daphne do mojej sypialni.

Pokonuję ostatni stopień, kiedy Daphne skręca w lewo. Chce mi się płakać jeszcze głośniej. Mam nadzieję, że użyje dłoni albo że nie zrobi jej nic poważniejszego. Daphne zna go lepiej, boi się go bardziej, a jednak zebrała się na odwagę. Boże, co to za życie.

Wchodzę do pokoju i odrazu kładę się na łóżku. Zamykam powieki i tym samym z oczu wycisnęły się pozostałe łzy.

— Przyznała się?

— Tak. — Odpowiadam Magaly.

— To dobrze. — Mówi.
— To ona zawiniła, a ty odpocznij.

Widzę jak Fiorella wstaje z łóżka, a już po chwili znika za drzwiami. Ciekawe, ponieważ nigdy wcześniej nie dostrzegłam, żeby opuszczała pokój poza godzinami posiłków. To właśnie wtedy załatwiała wszystkie swoje potrzeby. Dokładnie przed lub po jedzeniu.

Zamykam powieki i skupiam się na oddechu. Nadal się niespokojnie poruszam, ale powoli zaczynam się godzić z bólem. Jeszcze tylko kilka godzin i pryśnie. Boli tak, że nawet nie jestem w stanie pójść założyć podpaski. Czy w tym domu są w ogóle takie rzeczy?

Drzwi się otwierają, a ja mimowolnie otwieram powieki. Fiorella rusza w moją stronę trzymając w ręku gruby, mokry ręcznik. Czuję jak serce mi bije, gdyż ona nigdy się do nas nie zbliża. Podwija mi sukienkę, kiedy ja patrzę na nią w zmieszaniu, a następnie kładzie gorący ręcznik na moim podbrzuszu. Bez słowa odwraca się i wraca na swoje łóżko. Patrzę to na wypukłość pod moją sukienką, to na kobietę.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz