Rozdział: Dziesiąty

1K 39 8
                                    

Wracam do pokoju roztrzęsiona. Jestem pewna, że kilka godzin siedziałam i wpatrywałam się w ramkę ze zdjęciem. Dziewczyny zdążyły zasnąć, a noc stać się niesamowicie ciemna. Leżę i szlocham, choć staram się to robić, jak najciszej tylko potrafię.

Odwracam się na lewy bok, twarzą do ściany, aby na maximum możliwości zagłuszyć swoje chlipanie i zaciąganie nosem, a przede wszystkim ukryć swoją słabość przed dziewczynami. Dobrze, że nie ma Daphne. Mam wrażenie, że dzięki mojej sile i ona ma nadzieję. Nie mogła mnie taką zobaczyć.

Zastanawiam się, kim on jest. Pedofilem, który lubi małe dziewczynki i oprawia je w ramki? A może rodziną? Może jest moim bratem lub kuzynem, ale nawet on nie zdaje sobie z tego sprawy? A może zdaje i dlatego mnie uprowadził w klubie, ponieważ mnie rozpoznał? Nie, wtedy nie dotykałby mnie w taki sposób. Chociaż po takim człowieku można spodziewać się absolutnie wszystkiego.

Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. Szatyn, to randomowy mężczyzna poznany w klubie. Tak mi się zdawało do teraz. Coś nas łączy, ale albo żadne z nas nie zdaje sobie z tego sprawy albo tylko ja żyję w niewiedzy...

° ° °

— Hej.

Słyszę, jak przez mgłę.

— Musisz wstać.

— Za dziesięć minut śniadanie.

Przeciągam się nieznacznie, kiedy słyszę głosy kobiet nad swoim uchem. Przecieram zmęczoną twarz i podnoszę się niezgrabnie do siadu. Jestem strasznie zmęczona. Udało mi się zasnąć jakieś dwie godziny temu, a już muszę wstać. W dodatku nie usłyszałam pierwszego budzika, choć w naszym pokoju codziennie dzwonią cztery.

— Jesteś chora?

Patrzę na Magaly, która zadaje to pytanie z wymalowaną troską na twarzy. Dziwne, ponieważ zdawało mi się, że jest do mnie sceptycznie nastawiona. Przenoszę spojrzenie na Daphne. Wygląda dobrze, choć widzę na jej twarzy przerażenie.

— Daphne, opowiadaj. — Siadam na skraju swojego łóżka, przodem do Daphne. Nasze kolana się stykają.

— Nie bądź tylko chora, Pan tego nie znosi, skrzywdzi cię.

Patrzę na Magaly, która naprawdę jest przejęta moim stanem. Czuję się dobrze, choć bardzo zmęczona. Jestem przekonana, że do choroby mi daleko.

— Jestem tylko zmęczona, spokojnie. — Uspokajam.
— Daphne?

— Opowiem ci później, musimy iść na śniadanie.

Zgadzam się z nią przytakując skinieniem głowy. Chwytam czystą sukienkę, którą trzymam w kartonie wręczonym przez szatyna i zakładam ją szybko na siebie. Palcami jedynie przeczesuję potargane włosy i ruszam za dziewczynami na dół.

Siadamy przy stole. Tym razem wbijam spojrzenie w talerz, lecz nie dlatego, aby przybrać narzuconą przez niego pozycję, a po prostu się zastanawiam. Zdjęcie nie daje mi spokoju, a do tego zarwałam przez to noc, mimo że nie doszłam do żadnej konkluzji.

Szatyn zjawia się na śniadaniu chwilę po ósmej. Jego twarz również wygląda na zmęczoną, ale co się dziwić, kiedy całą noc imprezował.

— Dzień dobry, życzę...

Nie dociera do mnie reszta słów. Skupiam się na jego twarzy. Ma zielone, nasiąknięte tajemnicą oczy, a ja błękitne; w dodatku ogromne, co z pewnością wyklucza ich podobieństwo. Nos ma mały, lecz nadal większy ode mnie; nawet kształt nozdrzy bardzo się różni. Usta ma pełne, choć dolną wargę nieco większą od górnej. Ja natomiast mam bardzo małe usta, nie są kuszące, a pomadki wyglądają na mnie kosmicznie źle. Mogłabym się uprzeć, że kolor włosów jest nieco podobny, ale nie. On ma ciemny blond, który lekko wchodzi w brąz, a moje są zdecydowanie brązowe. Wzrost również się nie zgadza. Mam sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, kiedy on nie ma mniej niż sto dziewięćdziesiąt.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz