Rozdział: Dwudziesty Pierwszy

843 31 2
                                    

Przez resztę dnia siedziałyśmy w pokoju. Już nawet nie chcę wspominać o fakcie, że bez jedzenia i picia. Złamałam zakaz i przyniosłam nam dwa duże kubki wody. Poszły dość szybko, choć tylko we trzy piłyśmy. Fiorella nawet się za nimi nie obejrzała.

Teraz od dwóch godzin próbuję zasnąć, ale nie wychodzi mi to przez irytujące ćmy latające po pokoju. Doprawdy nie wiem jak one się tutaj dostały skoro nawet okna nie są otwierane. Przewracam się z boku na bok wyrzucając z siebie westchnięcia irytacji.

— Eli, błagam cię! — Magaly szepcze, choć z nieco podniesionym głosem.
— Każdy twój ruch mnie budzi.

— A mnie trzepotanie tymi skrzydłami! — odrzekłam niezbyt przyjaźnie.

Wręcz warczę podnosząc poduszkę i kładąc ją sobie na głowie. Z moim spaniem jest naprawdę ciężko. Budzi mnie wszystko, a zasnąć nie mogę dopóki nie będzie całkowitej ciszy. Chrapanie, jedzenie, szeleszczenie, a nawet głośne oddychanie doprowadza mnie do szału!
Chce mi się płakać, kiedy nawet poduszka nie zagłusza tej zwierzyny. Wstaję z łóżka i zaczynam podążać za dźwiękiem. Teraz już wiem, że nie jest to tylko jedna, a kilka ćem!

— Eliana! — warczy Magaly.

— Eli, co ty robisz? — mruczy przez sen Daphne, kiedy wchodzę na jej łóżko.
— Ja śpię.

— Próbuję zabić!

— Tylko tobie to przeszkadza. — Wyrzuca mi Magaly.
— Jak ci przeszkadza to śpij w drugim pokoju.

— Tak, na pewno pój...

Zaciskam dłonie w pięści zatrzymując wypowiedź. Zabieram ze swojego łóżka kołdrę i kieruję się do drzwi. Mam gdzieś szatyna i jego zasady! Nie zasnę tutaj!

— Co ty robisz? — słyszę Daphne za nim głośno zatrzaskuje za sobą drzwi.

Zbiegam ze schodów będąc wściekłą. Chyba każdy komu zakłóca się sen jest zły. Nie da się nawet odpocząć, zregenerować sił. Najchętniej wynalazłabym jakieś urządzenie, które zabija je wszystkie w mgnieniu oka. Siadam na kanapie i rozkładam kołdrę. Za nim jednak się kładę, słyszę, że ktoś schodzi ze schodów. Mielę w ustach przekleństwo, gdyż wiem, że trochę się zapomniałam. Mogłam chociaż zejść po tych schodach ciszej, a nie tupać jak kilku tonowa słonica!

— Co tu się dzieje? — słyszę, że jest zły, choć jego ton głosu jest spokojny. Nauczyłam się to odróżniać.

— Nie mogę tam spać! — złość na nowo do mnie wraca, kiedy przypomnę sobie o tych zwierzętach.
— Te ćmy mnie wkurwiają! Jakby nie mogły żyć w dzień!

— Sama ich nazwa pochodzi od słowa ciemność, na logikę więc żyją w nocy. — Mówi jak gdyby nigdy nic.
— Wracaj do pokoju.

— Nie. — Odwracam się w jego stronę.
— Nie mogę tam wrócić! Co one robią w dzień? Umierają?!

Odchylam się i plecami przylegam do oparcia kanapy. Naprawdę walka psychiczna z tymi owadami mnie wykończyła.

— W dzień wygrzewają się na słońcu, aby nabrać sił na noc. — Mówi.
— Nie bez powodu w noc też lecą do światła. Mylą je ze światłem słonecznym.

Mężczyzna staje za kanapą, tuż za mną. Kątem oka widzę jego dłonie po obu stronach mojej głowy. Cholera, te idealne, duże, męskie dłonie. Widoczne, apetyczne żyły. Długie, nie za chude, ale też nie za grube palce. Tyle pewnie nimi potrafi zdziałać.

— Swoją drogą ćmy są bardzo lekceważone przez ludzi, cóż... między innymi przez ciebie. — Czuję , jak klęka za oparciem. Samo jego bycie tak blisko, bez dotykania jest dziwnie odurzające. Mrozi mojego ruchy. Wysusza gardło. Przykłada swój policzek do mojej skroni. Musi ona cholernie pulsować i nie tylko ona.
— Ćmy również zapylają rośliny. Mają ważną rolę w tworzeniu zdrowych środowisk, nerwusko. — Kręci mi się w głowie. Każde jego słowo z osobna dociera do moich uszu, a stamtąd przedziera się do wszystkich zakończeń nerwowych. Głos zniżony do intymnego szeptu, jakby mówił o czymś sprośnym. Jego głos.
— Może mniej niż pszczoły, ale nadal. Pora je docenić. 

— Jeszcze coś... — Przełykam głośno ślinę. — ...z zoologi, profesorze?

Mężczyzna z lekkim, lecz ciepłym śmiechem podnosi się zza moich pleców. Wypuszczam powietrze, choć staram się robić to najciszej jak potrafię. Eliano, on cię tutaj przetrzymuje. Twoje uczucia są bestialsko niezdrowe. Ale to tylko seks. Nie, niezdrowe.

— W mojej sypialni nie ma ćem. — Rusza w stronę schodów. Słowa wpasowały się idealnie w moje myśli, jakby je czytał.
— Dobrej nocy.

Jak tylko zaczyna pokonywać stopnie, odwracam się i padam głową na kanapę. Przykrywam się po samą szyję i wpatruję w sufit. Jakby idiota nie mógł tego wszystkiego powiedzieć stojąc metr ode mnie! Przymykam powieki i staram się unormować oddech. Pora spać, jest naprawdę późno.

° ° °

Myję podłogi, gdyż dzisiaj mi przypadło to zadanie. Daphne idealnie podsumowała tą czynność. Ból pleców gwarantowany. Ademir, ty idioto, będziesz masował nas wszystkie jak tylko cię ubezwłasnowolnie.

Posyłam uśmiech Daphne, która wychodzi z łazienki na piętrze. Właśnie one dzisiaj przypadły jej. Nie mogę się doczekać aż będę układać ubrania Ademira. Nie wiem jakiego psikusa mu zrobię, ale coś wymyślę. Denerwuje mnie jego władza.

Wchodzę do pokoju gościnnego, aby i w nim umyć podłogi. Do sypialni mogę wejść dopiero jak Magaly skończy układać jego ubrania. Ma to sens, inaczej znowu by naniosła. Ostro zaznaczył, że do gabinetu mam nie wchodzić. Chyba żadna z nas nigdy nie myła tam podłóg. Chciałabym go zobaczyć z mopem. Ważniak zakichany. A jaki przystojny.

Kiedy zaczynam myć podłogi wraca do mnie pewna, ważna rzecz. Przenoszę spojrzenie na okno przed sobą i puszczam mopa. Moje serce okropnie mocno bije, bo to... moja szansa. Biorę mopa i wiadro. Wchodzę do naszego wspólnego pokoju i odrzucam od siebie przedmiot. Najszybciej jak potrafię rozpinam poszewkę i wyjmuję kartki. Patrzę co rusz na drzwi, aby usłyszeć gdyby ktoś się zbliżał. Nie mogła spotkać mnie lepsza okazja. Magaly układa ubrania, Daphne sprząta łazienke na dole, Fiorella porządkuje kuchnie. Pokój jest całkowicie pusty.

Drżącymi dłońmi rozwijam pierwsza kartkę. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na jej inny materiał. Jest twardsza i bardzo zbita. Teraz już wiem dlaczego, to zdjęcie. Ze zmarszczonymi brwiami i z nieludzkim skupieniem przyglądam się kobiecie na nim widniejącej. Ładna, nawet bardzo, choć nie rozumiem dlaczego zostało ukryte w obrazie. Jednocześnie dobra kryjówka, a z drugiej oklepana. W końcu najciemniej jest pod latarnią. Przenoszę szybko spojrzenie na drzwi, ale nim zdążę cokolwiek zrobić, one się otwierają. Ciche sapnięcie wynikające ze stresu opuszcza moje wargi. W progu drzwi staje Fiorella. Patrzy na zdjęcie, które trzymam w ręce. Zamarła w bezruchu, choć dałabym sobie ręce uciąć, że jej dłonie drżą. Przenosi spojrzenie na moją twarz. Patrzy mi prosto w oczy, jakby chciała mi coś powiedzieć. Ja nie potrafię jednak nic z nich wyczytać. Wiem mimo to jedno. To zdjęcie ma jakieś znaczenie.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz