Rozdział: Dwudziesty Czwarty

788 30 0
                                    

Zostajemy wsadzone do samochodu, a raczej wykonujemy rozkaz, aby zająć swoje miejsca. Mógł chociaż odpowiedzieć na moje pytanie. Mógł zrobić chociaż tyle, a może by mi pomógł. Teraz mogę się pogodzić z porażką, bo pewnie nigdy więcej go nie zobaczę i my wszystkie możemy się pogodzić ze smutkiem, bo Fiorelli już z nami nie ma.

Siedzimy od kilku minut w samochodzie, a Ademir się nie zjawia. Magaly, choć jest twarda, to widać pozostałości po łzach na jej bladych policzkach. Chwytam obie za dłoń, a te odrazu przenoszą na mnie smutne  spojrzenie.

— Żadna z nas już nie odejdzie. — Składam obietnice, którą nawet nie wiem czy dotrzymam.

— Eliano. — Magaly wyrywa dłoń.
— Obiecałaś, że nas wyciągniesz, a teraz niedość, że nie wyciągnęłaś, to kolejno zostaniemy sprzedane.

Daphne również puszcza moją dłoń. Chowam twarz w podkulonych kolanach i zaczynam zwyczajnie płakać. Najpierw Daphne im to obiecała, a teraz ja. Żadna z nas nie dotrzymała obietnicy. Czuję się podle. Czuję się tak strasznie źle. Szlocham nadal, kiedy docierają do mnie podniesione głosy. Podnoszę się lekko, aby ujrzeć kto tam stoi. Może to czarnowłosy walczy o moją wolność. Ta, jasne. Czuję, jak całe powietrze ze mnie ulatuje. Przecieram mokre od łez policzki i staram się myśleć na chłodno.

— Daphne. — Mówię przełykając ciężko ślinę.
— Musisz...

— Proszę cię. — Przerywa mi.
— Daj mi pomyśleć o Fiorelli, dajmy jej chociaż to.

— Daphne, Roben.

Gdy to mówię zrywa się natychmiast i patrzy dokładnie w tym samym kierunku co ja. Daphne ściera łzy i widzę, jak smutek zamienia się we wściekłość. Dociera do mnie, że dałam się oszukać gówniarzowi, który udawał jedynie troskę względem Daphne. Jak dobrze, że nie ma pojęcia, jak wygląda detektyw, z którym rozmawiał tyle razy przez telefon. Upadam na pośladki, aby żaden z nich mnie nie zauważył. 

— On mnie... — Ciągnę Daphne za rękę, za nim jeszcze skończy zdanie.

— Usiądź. — Rozkazuję. Staram się myśleć na chłodno. Staram się wrócić do żywych, gdyż użalanie się nad tragedią na nic nam się zda.

— Chwila, skąd znasz mojego chłopaka? — pyta.
— Dlaczego wspominałaś na początku o rodzicach, skąd ty mnie znasz!

Widzę, że szaleją w niej emocje, dlatego ja muszę pozostać niewzruszona. Daphne jeszcze nigdy się na mnie nie zezłościła. Nigdy nie widziałam tak wielkiego gniewu w jej czekoladowych oczach. Pogodna, miła, nawet w tragicznych okolicznościach. Jednak nie teraz, ale co się dziwić skoro jest możliwe, że własny chłopak wkopał ją w takie gówno.

— Jestem...

Nie kończę, gdyż drzwi się otwierają, a do środka wchodzi Ademir. Daphne kuli się i spuszcza głowę. Ja natomiast patrzę we wsteczne lusterko, w które patrzy również Ademir.

— Wszystko ci wytłumaczę.

Po tych słowach odpala silnik i rusza w nieznanym nam kierunku, choć myślę, że wszystkie mamy nadzieję, że po prostu zawiezie nas do domu.

Dom...

Już dawno zniszczył definicje tego słowa. Już dawno zniszczył wartość miejsca, które zwiemy domem.

° ° °

Wchodzimy do środka i wszystkie trzy, jak jeden mąż zaczynamy biec w stronę schodów. Nie mamy prawa się na niego złościć, a jednak wszystkie czujemy do niego wyjątkowo dużą odrazę. Za nim udaje mi się zrobić krok w pokoju prowadzącym do naszego, zostaję zatrzymana i wyciągnięta na korytarz.

— Puszczaj. — Warczę nawet na niego nie patrząc.

Mężczyzna odwraca mnie przodem do siebie i zatrzaskuje drzwi pokoju, a ja z impetem uderzam klatką piersiową o jego ciało. Marszczę brwi, kiedy przyciska mnie jeszcze mocniej kładąc dłoń na moich plecach i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyji. Nie dotykam go, staram się tego nie robić. Czuję odrazę, nie chcę, aby mnie przytulał.

— Porozmawiaj ze mną. — Szepcze w moje włosy.
— Pięć minut i będziesz wolna.

Wyginam się nieco, aby móc spojrzeć w jego oczy. Kiedy jednak to robię zabiera rękę z moich pleców puszczając mnie wolno, a to daje mi możliwość cofnięcia się o krok.

— Wolna?

— Nie w takim sensie...

— No właśnie! — krzyczę.
— A więc nie będę wolna!

— Będziesz, ale daj mi jeszcze trochę czasu.

— Na co?! Czasu?! Ty siebie słyszysz?! — wrzeszczę coraz głośniej.

— Nie mogę ci powiedzieć, nie teraz. — Odpowiada zmieszany.

— Jesteś nienormalny! — krzyczę.
— Powiedziałeś, że mnie nie skrzywdzisz! Powiedziałeś, że mam się nie bać, a później wystawiłeś nas na sprzedaż! — uderzam mężczyznę pięściami w klatkę piersiową, starając się wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje. Stoi niewzruszony. Przyjmuje każdy jeden cios.
— Oszukałeś mnie, sprzedałeś ją, choć na to nie zasługiwała! — wrzeszczę uderzając jeszcze mocniej.
— Jesteś zwykłym...

Zamieram, kiedy otacza dłońmi moje policzki i przylega wargami do moich. Całuje, jakby to było jedyne, czego teraz potrzebuje. Całuje, jakby to miał być nasz ostatni pocałunek. Całuje z czystym pragnieniem i pożądaniem, którego ja w tym momencie nie jestem w stanie oddać. Czuję pieprzony gorąc w każdej części mojego ciała, choć nie chcę go czuć.
Odsuwa się ode mnie po krótkiej chwili dając nam wziąć pełny oddech, mimo że ja mam wrażenie, że trwała wieczność.

— Gdybym tylko mógł, zabrałbym z ciebie ten gniew. — Mówi.
— Fiorelli nic nie będzie, jest bezpieczna. Ty byłaś przez cały czas.  Nigdy cię nie sprzedam, nie chcę... nie chcę żebyś kurwa się mnie obawiała.

On przeklina. Cholera jasna, on ma w sobie jakieś emocje. Ma i w końcu zaczyna je z siebie wyrzucać. W końcu trzymanie ich pod kluczem okazało się zbyt trudne.

— Po prostu... mi zaufaj. — Stawia dwa kroki w moją stronę. Cofam się, ale uderzam plecami o ścianę. Czuję się jak w potrzasku, kiedy kładzie dłonie po obu stronach mojej głowy, nie dając mi możliwości ucieczki.
— Przepraszam, lecz muszę ci powiedzieć. Reszta dziewczyn też zostanie oddana. Nie oddaje ich w ręce zwyroli, oddaję je w ręce ludziom, którzy nie są przesiąknięci złem. Oczywiście, że patrzą pod kątem wizualnym, bo niewolnice służą do jednego, ale...

— Do gwałcenia. — Wtrącam.

— Tak, przecież wiesz. — Mówi.
— Nie oznacza to jednak...

— To dlaczego mnie nie zgwałciłeś skoro jestem już tutaj tak długo? — Pytam zbolałym głosem. Pytam, jakby opanowała mnie bezsilność.

— Nie chcę, choć wiedz, że cię cholernie pragnę. — Moja klatka unosi się i upada w zawrotnym tempie, kiedy przykłada swoje czoło do mojego. Ma zamknięte oczy. Wtóruje mu i wsłuchuję się jedynie w nasze ciężkie oddechy.

— Nienawidzę cię.

— Wiem. — Odpowiada.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz