Rozdział: Piętnasty

938 41 8
                                    

Przez pierwsze kilka dni było między nami naprawdę dziwnie. Byłam na niego zła, ponieważ podczas tego feralnego wydarzenia, życie mi przed oczami przeleciało. Jednak pewnego wieczoru, kiedy zasugerował dokończenie książki wielki Pan mnie uświadomił, że nie mam prawa się na niego gniewać, bo nie od tego tutaj jestem. Wtedy całkowicie straciłam ochotę na czytanie i wróciłam na górę. Kolejnego wieczoru znowu to zaproponował i tym razem przystałam na propozycje. Skończyłam książkę i przynajmniej jego miałam z głowy.

Jestem w kuchni, gdyż dziewczyny sprzątają, a mi przypada obowiązek zrobienia wszystkich trzech posiłków. Niedługo obiad, mamy zjeść i zostaniemy zamknięte w pokoju. Sobota, która nigdy nie ulega zmianie. Tak już najwidoczniej musi być, ciekawa jestem tylko, dlaczego?

Zerkam w lewą stronę i dostrzegam szatyna stojącego na tarasie, jak zwykle plecami do wnętrza domu. Pali papierosa, choć nigdy ich od niego nie czuję. Być może dba, aby po wszystkim pozbyć się nieprzyjemnego zapachu. Wzruszam ramionami, gdyż nie to powinno mnie teraz interesować. Będę nakładała porcje na talerze, a to idealna okazja, aby utrzeć mu nosa. Dam mu najmniejszą i przesoloną porcję.

° ° °
Szatyn wchodzi do kuchni, wyjątkowo jest pierwszy na posiłku. Również do niego zmierzam. Śmiesznie, że to on będzie czekał na dziewczyny.

-- Mam ochotę na zmiany. -- Wpatruje się w talerze.
-- Usiądziesz na moim miejscu, a ja na twoim.

Jak zrobił, tak powiedział. Usiadł na moim miejscu, przy największej porcji. Zamurowało mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie się poruszyć. Przecież ja tego nie zjem! Wsypałam tam przynajmniej szklankę soli!

-- Możesz usiąść.

Siadam do stołu na miejscu szatyna. Patrzę z obrzydzeniem na talerz, bo gdy tylko pomyślę, jak to może smakować, robi mi się niedobrze. Unoszę wzrok, kiedy dziewczyny wchodzą gęsiego do kuchni. Widzę szok Daphne na twarzy, kiedy ukradkiem zauważa, że będzie musiała usiąść z szatynem ramię w ramię. Reszta dziewczyn idzie niewzruszona.

-- Smacznego.

Na te słowo szatyna wszyscy biorą się za posiłek. Ze skwaszoną miną unoszę widelec i wbijam w makaron. Zawijam go i przykładam do ust. Wystarczyło, że zapach dotarł do moich nozdrzy i cofnęło mi całe zjedzone śniadanie. Patrzę na szatyna, który z uśmiechem wcina moją porcje. Zaciskam mocniej palce na widelcu, gdyż mam ochotę wbić mu to w oko.

-- Skoro zamieniliśmy się miejscami, cóż przy stole, to może zamienimy się też w życiu? -- odkładam widelec do głębokiego talerza.
-- Szatynie, umyj podłogę i wymasuj mi stopy.

Uśmiech znika z twarzy szatyna. Daphne się trzęsie ze stresu, Magaly zakrywa się jak tylko może, a Fiorella siedzi niewzruszona męcząc makaron. Szatyn odrzuca widelec i wstaje od stołu tak gwałtownie, że krzesło za nim upada. Nim zdążę się obejrzeć ciągnie mnie za nadgarstek. Idzie szybko, naprawdę szybko i całym sobą pokazuje jaki jest zły. Po raz pierwszy poczułam się zagrożona. Po raz pierwszy poczułam, że przegięłam.

Mężczyzna wychodzi po schodach tak szybko, że muszę za nim biec, aby nadążyć. Ma dwa razy dłuższe nogi ode mnie. Skręca w lewo, a następnie wchodzi do swojej sypialni. Puszcza mnie dopiero, kiedy zatrzaskuje za nami drzwi. Rusza do szafy i rozsuwa jej prawe skrzydło, a następnie sięga do jednej z wyższych półek. Przełykam głośno ślinę, kiedy dostrzegam w jego dłoni bicz. Nigdy się tym nie bawiłam. Żaden z moich partnerów seksualnych tego na mnie nie stosował. Nie wiem jaki to wywołuje ból. Nie wiem czy jest to lżejsze czy silniejsze od dłoni. Szatyn siada na łóżku i patrzy na mnie wyczekująco. Stoję jak wmurowana i nie potrafię wykonać żadnego kroku.

-- Pozycja!

Wzdrygam się, kiedy krzyczy. Robię niewielkie kroki w jego kierunku. Jestem przerażona. Nie sądziłam, że to, co zrobię wywoła takie konsekwencje. Staje przy nogach szatyna. Nawet gdybym chciała, nie potrafię się położyć na jego kolanach. Mężczyzna bierze sprawy w swoje ręce, ponieważ niedelikatnie przerzuca mnie przez swoje kolana i odrazu podwija materiał sukienki.

-- Szacunek.

Na pośladki spada pierwsze uderzenie. Odrazu krzyczę, gdyż ból jest okropny. Włożył w to naprawdę dużo siły. Boli i piecze jednocześnie. Mam odpowiedź na swoje pytanie. Dłonią boli dużo mniej.

-- Jeszcze raz szacunek.

Drugie uderzenie. Piszczę na całe gardło, gdyż jest ono jeszcze silniejsze. Skóra mnie pali. Mam wrażenie, że już ją rozciął, a to przecież dopiero drugi strzał. Boli potwornie. Pragnę, żeby już przestał.

Wykonuje kolejne, coraz to silniejsze uderzenia. Za każdym razem z moich ust wychodzi tak samo głośny wrzask. Nie zauważyłam nawet, kiedy łzy zaczęły płynąć z moich oczu. Są wymieszane z potem, który pojawił się na całym moim ciele, włącznie z czołem.

-- Przykro mi, że musiałem posunąć się do bata.

Uderza nadal doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości. Krzyczę błagalnie, aby przestał. Od krzyków i łez czuję, jak bardzo pulsuje mi głowa. Pośladki palą, bolą. Mam wrażenie, że zaraz eksploduje z bólu. Błagam po raz kolejny, aby już skończył, lecz ten nie przestaje. Zadaje cios za ciosem.

-- Jeszcze sześć uderzeń.

Krzyczę jeszcze głośniej, rozdzieram gardło, kiedy słyszę ile jeszcze muszę na siebie przyjąć. Chcę, żeby to się już skończyło. Moje dłonie zwisają ku podłodze. Zaciskam je w pięści wbijając paznokcie w skórę. Staram się wyrywać, ale przytrzymuje mnie, aby to nie było możliwe.

Mężczyzna przestaje, a w pokoju słychać nasze ciężkie, urywane oddechy i mój cichy płacz. Zabiera ręce z mojego ciała, a ja przechylam się w prawo i upadam plecami na podłogę. Piszczę, gdyż pośladki również się z nią zderzyły. Chcę się przekręcić na jeden z boków, kiedy dłonie szatyna chwytają mnie za ręce.

-- Zostaw!

Wykrzykuję to wręcz błagalnie, nadal wylewając z siebie morze łez, lecz on nie reaguje. Stawia mnie na nogi i podnosi w stylu panny młodej. Rusza do łóżka i kładzie mnie na jednym z boków. Jego twarz nie wyraża nic. Stara się na mnie nie patrzeć. Łzy spływają mi nawet po szyji. Mam wrażenie, że w pokoju jest skwar, gdyż od bólu jest mi kolosalnie gorąco. Chcę nadal krzyczeć, kiedy ból nie ustępuje, a wręcz się nasila.

-- Boże! -- szlocham, bujając lekko ciałem. Nie potrafię skupić się na niczym innym, jak na bólu.

Unoszę dłonie i zatapiam palce w włosach. Ciągnę za nie, aby przenieść ból na coś innego, aby nie czuć tak wyraźnie tego spowodowanego uderzeniami. Czuję, że poduszka zaczyna być wilgotna. Mieszanina słonych łez, z potem. Sukienka przykleja się do mojego ciała, a ciało przeszywa dreszcz. Całą mną trzęsie, a do tego dochodzą mdłości. Tak strasznie bolało...

Nie odwracam się, kiedy słyszę trzaśnięcie drzwiami. Słyszę jednak kroki, a po chwili zostaję łagodnie położona na brzuchu. Pragnę go odtrącić, kiedy chwyta mnie za nogi i je rozszerza. Co teraz? Zgwałci mnie?

-- Zostaw mnie już! Błagam cię!

Mężczyzna przełyka ślinę tak głośno i tak ciężko, że jestem w stanie to usłyszeć. Po chwili się wzdrygam, kiedy na moje pośladki spada coś chłodnego. Czuję, że palcami zaczyna to rozsmarowywać, a przez to cichy pisk opuszcza moje usta. Boli, kiedy dotyka. Boli bardziej, niż wtedy jak uderzał.

-- Zaraz będzie lepiej. -- Mówi spokojnie, co jeszcze bardziej mnie irytuje.
-- Nie zniweluje to bólu całkowicie, ale nieco uśmierzy.

Pierdol się!

Pierdol się!

Pierdol się!

-- Pierdol się!

Jego palce zatrzymują swoje ruchy. Cała sztywnieje, kiedy uświadamiam sobie, że słowa, które miały pozostać tylko myślami, wypowiedziałam na głos. Mam ochotę wbić sobie nóż w serce, aby oszczędzić sobie kolejnej, być może równie bolesnej kary.




Jeszcze jeden się udało😏 Nie dziękujcie😏

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz