Rozdział: Dwudziesty Trzeci

803 34 0
                                    

Patrzę na dziewczyny, kiedy te jak gdyby nigdy nic wstają i wyciągają świeżą sukienkę. Mam ochotę rozłożyć ręce, tupać nogami i wygłosić przemowę pouczającą.

— Nie wiecie, gdzie nas zabiera, a tak ochoczo się do tego szykujecie? — pytam.
— Magaly, na wszystko znasz odpowiedź, może nas uświadomisz.

Kobieta patrzy na mnie oceniającym wzrokiem, po czym rusza do drzwi. Jej jak widać najbardziej się spieszy skoro już chce zająć łazienkę.

— Otóż moja droga, nie mam wpływu na to, co z nami zrobi. Pozostaje więc się z tym pogodzić. — Mówi.
— Tym razem nawet ja nie wiem co się święci. Wszystkich na raz jeszcze nigdy nie brał.

Zatrzaskuje za sobą drzwi, a to mnie otrzeźwia. Zrywam się z łóżka karcąc Daphne spojrzeniem i również opuszczam pokój. Staję przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu. Nie zastanawiam się czy wejść. Zastanawiam się czy wejść jak do siebie czy zapukać. Unoszę dłoń i decyduję się nie pogarszać swojej sytuacji. Niestety nie słyszę odzewu. Odwracam się tyłem do drzwi i robię krok w kierunku drzwi do jego sypialni. Już po kilku sekundach słyszę zaproszenie w jego skromne progi. Wchodzę z pewnością i z otwartymi ustami, aby już wyrzucić z siebie potok słów, ale kiedy widzę go w samych bokserkach i z płynącymi kroplami wody na klatce piersiowej, zupełnie zapominam co chciałam powiedzieć.

— Słucham?

Nerwowo drapię się po szyji i patrzę wszędzie, byle nie na szatyna. Przełykam ślinę, która ciężko przechodzi przez moje gardło. Wyciera włosy ręcznikiem, a przy tym odurzająco napina mięśnie swojego brzucha. Chciałabym, żeby ktoś kiedykolwiek spojrzał na mnie tak, jak ja patrzę w tym momencie na niego.

— Nie widziałaś nigdy półnagiego mężczyzny, że aż ci mowę odebrało?

Tym zdaniem sprowadza mnie na ziemię. Na ułamek sekundy przymykam powieki, a następnie dumnie unoszę brodę ku górze. Przyznaję jednak przed sobą, że takiego nie. Nie jestem wysoką blondynką, aby tacy mężczyźni się za mną oglądali. To ja ślinie się do nich, a oni w tym czasie obracają na parkiecie ideały wizualne.

— Gdzie nas zabierasz? — sama nie wierzę, że w końcu to z siebie wydusiłam. Szatyn wyciąga z szafy jedną ze swoich ciemniejszych koszuli i ściąga z wieszaka. Oblizuję zaschnięte wargi, wpatrując się w jego, po raz kolejny, umięśnione plecy.

— Dowiesz się w swoim czasie. — Narzuca na ramiona czarny materiał i zaczyna zapinać jeden guzik po drugim.
— Po prostu wykonaj moją prośbę, a zresztą... — Przejeżdża wzrokiem po całym moim ciele. Dużo go nie ma. Ani na szerokość ani na wysokość.
— ...tak też możesz jechać.

— Dokąd? — pytam z wyraźnym wyrzutem. Mężczyzna zakłada czarne spodnie garniturowe i nagle mam wrażenie zmienia się cała jego osobowość.

W luźnej koszulce i w krótkich szortach wygląda jak ziomal, ewentualnie partner, który skończył dzień ciężkiej pracy. W garniturze wygląda poważnie. Bije od niego siła i dominacja. Może to nie jemu zmienia się osobowość, a to ja nagle patrzę na niego inaczej.

— Eliano, proszę cię. Przygotuj się i daj przygotować się mi. — Wyciąga z szuflady dwa krawaty i odwraca się w moim kierunku trzymając oba w górze.
— Który?

— Ten. — Wskazuję na prawą dłoń, z czarnym krawatem. Zdecydowałam, że białe paski będą przełamaniem tej czerni.

Nie wiem, dlaczego w ogóle tak głęboko się nad tym zastanowiłam. Mogłam wskazać pierwszy lepszy.  Odwracam się twarzą w stronę drzwi i chwytam klamkę. Zagryzam nerwowo wargę, bo nie wiedząc czemu poczułam się zagrożona, dokładnie w tym momencie. Jak dotąd poczułam się tak tylko raz. Chwilę przed zadaniem mi bolesnej kary, która do teraz daje o sobie znać, lecz w postaci z zółkłych siniaków. Patrzę na mężczyznę przez ramię i czuję mocne bicie mojego serca. Mężczyzna wiąże krawat, wbijając we mnie wyczekujące spojrzenie.

Uprowadzona (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz