ROZDZIAŁ 44 WSZYSTKO CO SIE ZACZYNA MUSI SIE KIEDYŚ SKOŃCZYĆ

275 12 9
                                    

POV: PETER

-Będziemy powoli odpowiadać na pytania, zaznaczam że mają one mieć sens i nie być obraźliwe.-Ze spokojem powiedział tata.

Ludzie zaczęli się przekrzykiwać aż wybraliśmy kto ma zadać pytanie.

-Czy adoptował Pan Petera tylko ze względu na jego zdolności?

-Nie, jest wspaniałym dzieciakiem który jest najbardziej ambitną i najmilszą osobą którą znam.-Odpowiedział a ja się lekko uśmiechnąłem.

-Czemu nie pokazywałeś się Peter przez tak długi czas?

-C-Chcieliśmy aby najpierw ta sprawa lekko ucichła gdybyśmy wytłumaczyli to wszystko podczas sztormu to jasne jest że byśmy wylecieli za burtę.-Zająknąłem się.

-Będziesz chodził do szkoły publicznej?

-Puki co tak, nie chciałbym ograniczać swojego życia.

-Co się stało że adoptował Pan Petera nie ma rodziców?-Ktoś zapytał a mój oddech przyśpieszył przypominając sobie historie mojej rodziny.

-Nie będziemy puki co odpowiadać na takie pytania.-Wyminął tata.

Reszta pytań była dość nudna, monotonna bez wyraźnego smaku.Głównie były to pytania skierowane do miliardera.Nie oczekiwanie po sali rozległ się wielki huk a ludzie zaczęli wrzeszczeć.

Spostrzegłem pośród uciekającego tłumu przyczynę problemu.Mój pieprzony dziadek i jego ludzie.On był bez kominiarki w czarnych ubraniach reszta jego ludzi miała  zasłonięte twarze.

-Je#any Teksas.-Powiedziałem pod nosem a tata spojrzał na mnie a potem na tłum.

-Zadzwoniłem po resztę zaraz tu będą chodźcie matołki!-Powiedział Furry i wziął nas to pomieszczenia które miało z 5 zamków a do tego jeszcze jeden na kod.

-Wziąłem swój strój!Krzyknąłem po czym się w niego ubrałem

—Kiedy będą?-Zapytał tata.

-Za 10 minut.Wade pewnie za pięć.-Odpowiedział.

-Za długo komuś coś zrobią!-Krzyknąłem.

-Sami nic nie wskóramy.-Powiedział jednooki.

-Puki nie spróbuje nie uwierzę, zostańcie tu.-Odburknąłem i zatrzasnąłem za sobą drzwi i huśtając się na pajęczynie dotarłem do głównej sali gdzie zobaczyłem ludzi związanych linami a obok nich były bomby.

-Co jest kur...-Nie dokończyłem bo ujrzałem dzidka.

-Znów wystawiasz się na pożarcie przez lwa.-Powiedział.

-Wiesz masz wygórowane ego mówił ci to ktoś już kiedyś?-Zaśmiałem się.

-Zabiłeś mojego pracownika.

-Zabił niewinną kobietę!-Krzyknąłem i rzuciłem się na niego jednak ten strzelił pistoletem w moje ramie.

-Jesteś psychiczny!-Ponownie krzyknąłem a ten się zaśmiał.

-Rusz się jeszcze raz a ci ludzie pójdą w powietrze.-Twardym już tonem powiedział a ja zesztywniałem.

-Okej, okej już spokojnie.-Powiedziałem i próbowałem namierzyć wzrokiem gdzie ma pilot.

-Czego chcesz?-Zapytałem.

-Żebyś zobaczył co to znaczy ból.-Odpowiedział a w tym momencie do pomieszczenia wpadł Wade w którego dziadek od razu wycelował z pistoletu.

-Nie no to jakieś żarty, czy każdy zapomina o tym że nie da się mnie zabić czy co?!-Odburknął co wywołało u mnie uśmiech.

-Ale jego już się da.-Powiedział celując we mnie.

kiedy nadejdzie nadzieja // irondad spidersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz