" Nie zamierzała już wylewać hetrolity łez, nad tym co utraciła, a mogła posiadać. Nie zamierzała snuć dalekosiężnych planów, gdy nienawiść zatruwała jej serce, a pragnienie zemsty zniszczyło to co najważniejsze - wiarę, nadzieję i miłość."
***
Ewa / Meksyk
Nie zmrużyłam oka przez całą noc. W głowie kotłowały się różne myśli. Ekstytacja z powodu spotkania Luci nie malała, wręcz przeciwnie. Wejście za mury posiadłości była dla mnie niczym podróżowanie w przeszłość. Cofnięcie się do dzieciństwa i nastoletnich lat.
Co bym powiedziała teraz, gdym przed sobą spotkała mała Pilar?
Hmm...
Powiedziałabym, że jest cudowna dziewczynką i wyrosnie kiedyś na silną, niezależną kobietę. Żeby się nie bała, że nie jest sama. Ale przede wszystkim wtuliłabym do swojego ciała moja młodsza wersję i zapewniła mała Pilar, że kocham Ją.
Tylko czy to by coś zmieniło? Nie sądzę. Wydaje mi się, że z góry mój los był już przypieczętowany. Skazana na dźwiganie swojwgo ciężaru na barkach w samotności...
- Zapraszam za mną - ogrodnik otworzył szerzej furtkę i gestem mnie ponaglił bym ruszyła za nim po tym jak wcześniej zostałam dokładnie przeszukana przez kilku ochroniarzy ojca.
Moje oczy nie mogły przestać chłonąć otoczenia. Jak zaklęta wpatrywałam się w każdy najmniejszy szczegół, który zapamiętałam z dzieciństwa. Chociaż wiele się zmieniło, mój wzrok wyłapywał drobne rzeczy, które dla kogoś innego były nie ważne. Taxodium mucronatum ( cypryśnik meksykański) dumnie prezentował się z oddali w mniej uczestrzanej części ogrodu. To na tym drzewie nie raz ukrywałam się przed ojcem i jego ludźmi. Wierząc, że dzięki temu kara mnie ominie... Co oczywiście było wyłącznie złudna nadzieja. To właśnie ten monstrualny wielkolud nosi na jednej z gałęzi dokładnie taka sama ilość nacięć jaka powstała na moim ciele od uderzeń bata. Pamiętam jak obiecałam sobie, że kiedyś dokładnie tą liczbę poczuje na własnej skórze mój ojciec. Drzewo było niczym mój cichy przyjaciel, powiernik. Często to właśnie to jemu wylewalam wszystkie swoje żale, bolączki. Po tym jak ojciec oskorowal mojego jedynego przyjaciela, by pozbawić go życia w mękach, odsunęłam się od innych ludzi. Unikałam rozmów z kimkolwiek ze służby. Nie chciałam ich narażać. Dlatego pewnego dnia nie mogąc wytrzymać dłużej targających mna emocji, to właśnie w tym drzewie odlalazlam jakąkolwiek mała namiastkę ukojenia.
- Nie rozglądaj się tak. Bo napedzisz sobie tylko niepotrzebnie biedy. Pan nie znosi wścibskości i srogo za nią karze - upomniał mnie mężczyzna popychając w stronę bocznego wejścia willi.
Mijając korytarz z wieloma drzwiami prowadzącymi do izb służby skręciliśmy w prawo gdzie od razu wchodziło się do części kuchennej. To tutaj spędzałam większość wolnego czasu, ucząc się od gosposi najróżniejszych przepisów. To w tym pomieszczeniu czułam się najlepiej.
Na jednym z krzeseł w sędziwym wieku siedziała kobieta. Mimo, że była odwrócona tyłem do nas, nie miałam wątpliwości kim ona jest. Jest unikatowy zapach dotarł do moich nozdrzy, a ja jakbym dopiero teraz po latach mogła nabrać pełny oddech do płuc.
- Przyprowadziłem dziewczynę - odparł ogrodnik - Jakby co to zadzwoń dzwonkiem to przyjdę z powrotem po Nią - dodał opuszczając pomieszczenie i zostawiając mnie samą w towarzystwie kobiety.
CZYTASZ
Eva #4 - Seria Connected
Random~ Nosiłam zbyt wiele masek na swojej twarzy. Perfekcyjnie ukrywając przed otoczeniem moje prawdziwe emocje. Nazywano mnie różnie... Ale znaczenie miało takie samo. Imię jakie mi nadano, odnosiło się do Śmierci. I było tak cholernie trafne... Tam gdz...