" Świat nie zasługiwał na narodziny tej osoby, albo to ja nie byłem wart istnienia w moim życiu tego Anioła."
"Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego".
***
Michael/ Polska
Patrzyłem pustym wzrokiem na dębowe pudło, opuszczane do głębokiego dołu. Kapłan prowadzący cały pogrzeb, recytował dobrze mu znaną formułkę. Jednak do mnie samego nawet jedno słowo nie docierało do mózgu. Czułem się jakbym był w jakieś alternatywnej, chujowej rzeczywistości. Ale to nie był wymysł mojej wyobraźni. Niewielka postać stojąca u mojego boku ze spuszczonym wzrokiem na gliniastą ziemię, uświadamiała mi to dość boleśnie. Z całym pokładem siły, jaki starałem się z siebie wykrzesać, powstrzymywałem łzy zebrane w koncikach. Nie chciałem na oczach zebranego tłumu, rozsypać się na drobne kawałki. Uczucia w półświatku zawsze uważane były za słabość. Żal do samego siebie i całego jebanego Świata, że postanowił mi odebrać kobietę mojego życia, będę zalewać alkoholem w samotności. Bo to kurwa nie tak miało wszystko wyglądać. Wszystko poszło nie tak. Jak skończony idiota wierzyłem, że i dla mnie pisane jest szczęśliwe życie u boku kochającej kobiety. I tą kobietą miała być moja Eva. Moja muza, bogini, perfekcyjna pod każdym względem. A mimo moich planów co do Niej, jestem w tym miejscu i żegnam Ją na zawsze, chociaż cholernie tego nie chcę.
Kondolencji ze strony znanych mi ludzi jeszcze bardziej mnie przygniatają. Przecież większość z tych ludzi nawet Jej nie znało. Nie chcę pieprzonego współczucia i spojrzeń pełnych litości. To mi nie zwróci kobiety!
Jedyne czego pragnę to dołączyć do Niej.
Ale dałem Evie słowo, że w razie takiej sytuacji jak ta tutaj, zajmę się Jej synem, jakby był moim własnym. Tylko jak do cholery jasnej mam na Niego patrzeć, wiedząc że to właśnie On zabił moją miłość życia? Na nic tutaj są tłumaczenia Aleks i Gasparo, że Młody nie wiedział kim dla Niego była kobietą, nim pociągnął za spust pistoletu. Gorycz i niesmak pozostaje.
Zaciskając mocno swoje zęby, położyłem w geście wsparcia swoją dłoń na ramieniu chłopca. Chociaż sam w środku nie czułem się dobrze. Wraz z Jej ostatnim oddechem jakbym bezpowrotnie stracił część siebie i chęć do życia. To Ona od kilku lat stała się moją kotwicą, ostoja i przyszłością. Zostało mi to wszystko brutalnie wyrwane z rąk. Świat w jakim przyszło mi żyć, zniszczył i zabił Eve. Była zbyt dobra na narodziny w takiej a nie innej rodzinie. Nigdy nie powinna mieć do czynienia z życiem w Maffi.
Nawet nie zarejestrowałem chwili, kiedy kapłan wraz z kościelnym zakończyli swoją robotę na cmentarzu. Wielu obecnych osób już ruszyło w drogę powrotną. A ja wraz z młodym człowiekiem staliśmy jak słup soli, wrośnięci w ziemię. Nie zdolni doruszenia się z miejsca.
- Jakbyś chciał porozmawiać- odezwał się Gasparo w chwili kiedy tylko podszedł do naszej dwójki z Aleks u swojego boku
Lecz co ja miałem powiedzieć? Nie wiedziałem jak mam się zachować.
- Pamieyaj, że jesteśmy rodziną. A rodzina Michael zawsze się wspiera - tym razem głos zabrała żona mojego szefa - Ty również chłopcze możesz na nas liczyć - położyła swoją dłoń na opuszczonej głowie mojego towarzysza niedoli.
- Gdyby nie Ja - czułem jak Jego ciało drży, mimo dość wysokiej temperatury jak na tą porę roku - Ona by żyła. Jestem potworem! - ostatnie słowo wykrzyczał i chciał ruszyć z miejsca, ale mu na to nie pozwoliłem.
CZYTASZ
Eva #4 - Seria Connected
De Todo~ Nosiłam zbyt wiele masek na swojej twarzy. Perfekcyjnie ukrywając przed otoczeniem moje prawdziwe emocje. Nazywano mnie różnie... Ale znaczenie miało takie samo. Imię jakie mi nadano, odnosiło się do Śmierci. I było tak cholernie trafne... Tam gdz...